Patrząc na rok 2024 z perspektywy dwunastu miesięcy, trzeba dojrzeć to, co najistotniejsze, aby wśród detali nie zgubić szerokiego obrazu. Jeśli spojrzymy w taki właśnie sposób, dostrzeżemy, że był to kolejny rok przewartościowania światowego ładu.

W Polsce mieliśmy dwukrotnie wybory. Wcześniejsze, samorządowe, jak to zwykle z nimi bywa, nie przyniosły wyraźnego rozstrzygnięcia. Każda ze stron politycznego konfliktu jest w stanie znaleźć w ich wynikach coś, co uzna za swój sukces. Jedno jest natomiast jasne: PiS nie zostało ostatecznie pognębione. Wbrew pesymistycznym prognozom, zgodnie z którymi mogło ostatecznie rządzić nawet tylko w jednym województwie, wygrało w wyborach do sejmików w siedmiu. Jest to spadek z poprzedniego stanu posiadania (dziewięć sejmików), ale znacznie mniejszy od przewidywanego. Inna sprawa, że PiS jest w stanie sprawować rządy (ma swojego marszałka) tylko w czterech województwach. Jednym z nich jest województwo małopolskie, gdzie największa partia opozycyjna zaliczyła istotną kompromitację, kiedy przez długi czas jej radni odmawiali głosowania na Łukasza Kmitę, wskazanego przez Jarosława Kaczyńskiego. Wobec groźby powtórnych wyborów dopiero na początku lipca wskazano nowego kandydata, Łukasza Smółkę, i ten został wybrany. To pokazało, jak ogromne kłopoty wewnętrzne ma PiS.
Z punktu widzenia strategicznego ważniejsze były jednak drugie wybory, do Parlamentu Europejskiego. Nadzieje europejskich sił suwerennościowych były ogromne, ale nie całkiem się spełniły. Wciąż większość zachowała stara koalicja chadeków z liberałami i lewicą, aczkolwiek prawa strona wyraźnie się wzmocniła. Dzisiaj w PE coraz częściej dochodzi do sytuacji, gdy największa grupa – Europejska Partia Ludowa – w pewnych kwestiach głosuje z grupami prawicy: Europejskimi Konserwatystami i Reformatorami, Patriotami za Europą oraz Europą Suwerennych Narodów.
W Polsce wrażenie robił zwłaszcza mocny wynik Konfederacji. Nie zmienia to faktu, że stary układ kolejny raz powołał na przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen, która zapowiedziała zdecydowaną kontynuację kursu na Zielony Ład, a nawet podniesienie go na nowy poziom szaleństwa: Zielony Ład dla przemysłu.
Jednak nie da się patrzeć na te wybory, a także na początek kampanii prezydenckiej w Polsce, bez kontekstu międzynarodowego.
UPADKI I ZAPOWIEDZI
We Francji kolejny raz zadziałał francuski bezpiecznik wyborczy, za pomocą którego główny nurt od lat chroni się przed wygraną prawicy w wyborach parlamentarnych. Zjednoczenie Narodowe Marine le Pen miało wygrać lipcowe wybory we Francji wyraźną większością i tak się stało – cóż z tego, skoro tylko w pierwszej turze. Z powodu konstrukcji ordynacji wyborczej ostatecznie Rassemblement National zdobyło pod względem liczby miejsc w izbie niższej dopiero trzeci wynik. Było to jednak pyrrusowe zwycięstwo prezydenta Emmanuela Macrona – pod koniec roku upadł powołany przez niego rząd Michela Barniera, a przyszłość polityczna Francji w chwili pisania tego artykułu trwa w zawieszeniu.
W Niemczech pod koniec roku również upadł rząd. System stworzony przez kanclerza Scholza okazał się niewydolny. Niemiecka gospodarka zaczęła grzęznąć – w dużej mierze z powodu Zielonego Ładu. W obliczu problemów skrócono kadencję Bundestagu, a nowe wybory odbędą się w lutym 2025 r. Tymczasem w siłę wciąż rosną Alternatywa dla Niemiec i lewicowy Sojusz Sary Wagenknecht.
Trzęsieniem ziemi w skali globalnej była ponowna wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA. Nowa administracja ukonstytuuje się w pełni dopiero w styczniu, więc skutki tego są nieco odroczone, ale już widać, że są potężne. Po pierwsze, to wywarcie presji na Ukrainę, aby pogodziła się z myślą o zakończeniu wojny z Rosją na warunkach dalekich od idealnych dla siebie. To jednak być może stałoby się nawet bez wygranej Trumpa. Co prawda administracja Bidena była, jak się zdaje, nastawiona na podsycanie konfliktu i pomaganie Ukrainie w takim stopniu, aby ta nie odniosła znaczących sukcesów, ale też nie upadła pod ciosami Rosji. Jednak odporność samych Ukraińców wyraźnie dobiegała końca, pozycja Wołodymyra Zełenskiego jest tylko cieniem tej z 2022 r., także w kraju, zatem zakończenie działań zbrojnych najpewniej i tak by nastąpiło. Tu pojawia się pytanie, czy Polska nie będzie nakłaniana, aby zaangażować swoich żołnierzy w utrzymanie zawieszenia broni.
Po drugie, wygrana Trumpa to zapowiedź ostrego kursu gospodarczego wobec Chin i całego bloku państw BRICS (Brazylia, RPA, Chiny, Indie, Rosja, Iran, Egipt, Etiopia, ZEA), a być może także wobec UE. To dotknie również Polskę.
Po trzecie wreszcie, to dowód, że mimo ostrego sprzeciwu establishmentu możliwa jest wygrana kandydata będącego wobec niego w kontrze. Z ideowego czy narracyjnego punktu widzenia ma to ogromne znaczenie globalne. Również dla Polski, co ilustruje pamiętna, choć niewystawiająca jej bohaterom najlepszego świadectwa scena skandowania przez posłów PiS nazwiska Trumpa na sali sejmowej.
W ODMIENNEJ SKALI
Końcówka roku to dwa istotne zdarzenia międzynarodowe, choć o odmiennej skali. Po pierwsze, upadek reżimu Baszszara al-Asada w Syrii i zajęcie próżni po nim częściowo przez islamistów z organizacji Hajat Tahrir asz-Szam, a częściowo przez innych aktorów, w tym Izrael. Oznacza to wycofanie się z Syrii Iranu i Rosji. W Polsce zostało to zinterpretowane przez główny nurt przede wszystkim jako porażka Władimira Putina, co pokazuje, do jakiego stopnia polski dyskurs polityczny stał się absurdalnie putinocentryczny. Sytuacja w Syrii ma bowiem wiele innych, znacznie ważniejszych aspektów, takich jak choćby prawdopodobieństwo spowodowania kolejnej wielkiej fali imigracyjnej do Europy. Jak na ironię, może się ona składać w większości z chrześcijan uciekających przed islamistami, gdy tymczasem kraje UE zaczynają już zapowiadać, że tym razem będą wstrzemięźliwe w przyjmowaniu przybyszów. Gdy zaś idzie o wojnę w Ukrainie, wycofanie się Rosji z Syrii niewiele zmienia, bo też zaangażowane tam siły rosyjskie nie były wielkie. A jeśli już, to raczej Rosję w Ukrainie wzmacnia dzięki możliwemu przesunięciu środków bojowych.
Drugie zdarzenie z końca roku, które może się wiązać z sytuacją w Polsce, to bezprecedensowa decyzja rumuńskiego sądu konstytucyjnego o anulowaniu pierwszej tury wyborów prezydenckich w tym kraju, wygranej przez Călina Georgescu, polityka mocno ekscentrycznego, w kontrze do głównego nurtu, sceptycznego wobec dotychczasowego proamerykańskiego kursu Bukaresztu. Decyzja rumuńskiego sądu została podjęta rzekomo z powodu rosyjskiego oddziaływania na kampanię wyborczą, ale przedstawiane motywacje, argumenty i informacje każą na nią patrzeć z najwyższą podejrzliwością. I bez trudu można ją zinterpretować jako obronę głównonurtowego układu przed pokonaniem przez kogoś w stylu Trumpa (jakkolwiek w znacznie mniejszej skali). Niestety, można założyć, że Rumunia może być ćwiczeniem i poligonem przed podobnymi krokami w innych krajach, gdzie obywatele ośmielą się głosować na „niezatwierdzonych” kandydatów.
WYRAŹNE PRZYSPIESZENIE
Proponuję spojrzenie na mijający rok właśnie z tego, bardziej globalnego punktu widzenia, bo świat znacząco przyspieszył. W Polsce oczywiście również miały miejsce procesy ważne z punktu widzenia długiej perspektywy, takie jak choćby postępujące niszczenie edukacji przez minister Barbarę Nowacką, która na dodatek weszła w otwarty konflikt z Kościołem w związku z lekcjami religii.
Jak zatem ten większy obraz można podsumować? Nie będzie to oryginalne. Jesteśmy jako Zachód na zakręcie, przy czym ten zakręt wygląda inaczej niż w banalnych komentarzach głównego nurtu i nie polega na tym, czy uda się „pokonać Putina”. W grze są nasza wolność i utrzymanie jakiejkolwiek wydajności ekonomicznej Europy – w związku z postępami Zielonego Ładu; kwestia jej tożsamości – w powiązaniu z wydarzeniami na Bliskim Wschodzie, które mogą prowokować kolejne fale migracji; a także zmagania pomiędzy głównym nurtem, w tym zestawieniu symbolizowanym przez siły, które zadziałały w Rumunii, a jego przeciwnikami, symbolizowanymi przez Trumpa. Dopiero widząc naszą polską sytuację na tym szerszym tle, możemy ją w pełni opisywać.
Jak śpiewał Przemysław Gintrowski w serialu „Zmiennicy”: „Coś być musi, do cholery, za zakrętem”. Sęk w tym, że dziś naprawdę nie sposób powiedzieć co.