Zaczęło się w 2008 roku. Wtedy Marcin Gortat trenował dzieci, ale tylko w Łodzi. Z roku na rok zainteresowanie akcją było jednak coraz większe i obejmowało kolejne miasta. Do Łodzi dołączyły Katowice, Olsztyn, Warszawa, Kraków, Zielona Góra czy w tym roku Lublin, Płock, Radom i Siedlce. Chętnych jest wielu. Wszystkim uczestnikom, oprócz lekcji gry w koszykówkę, zostają piękne wspomnienia. Równie fascynujące jak te z wypadu w góry czy z kolonii nad morzem.
– Spędziłam tu wyjątkowe chwile. Spotkałam fajnych ludzi. No i poznałam Marcina! – cieszyła się drobna blondynka Marta, która przy okazji krakowskich treningów po raz pierwszy trafiła na Marcin Gortat Camp. Jednym z organizatorów zajęć w stolicy Małopolski było stowarzyszenie Siemacha, założone w 1993 roku przez ks. Andrzeja Augustyńskiego.
– Dla nas najbardziej liczy się wychowawcza rola sportu. Połączenie wychowania, sportu i terapii to specjalność Siemachy. Te idee znakomicie rozumie i promuje Marcin. To najwłaściwsza osoba do przekazania ich dzieciom. A przy tym ma niezwykłą charyzmę, świetny kontakt i jest bezgranicznie zaangażowany – podkreśla ks. Augustyński.
Nasz najlepszy koszykarz mógłby teraz spokojnie leżeć na plaży na Hawajach czy w jakimś innym egzotycznym miejscu – jak wielu jego kolegów z ligi NBA. Mógłby też zrezygnować z występów w reprezentacji Polski, jak uczynili niektórzy. Ale to nie w jego stylu. On chce dawać, uczyć, zachęcać. Taki szkoleniowiec, taki mentor to prawdziwy skarb.
– Dzieciaki są zapatrzone w pana Gortata. Chcą być takie jak on – mówił tuż po zajęciach jeden z rodziców. A nasz reprezentant chce, by każdy z uczestników letniej akcji wyniósł z zajęć coś dla siebie. Pomysłów na ciekawe ćwiczenia nie brakuje, ale najważniejsze jest coś innego.
– Mam nadzieję, że chociaż niektóre z tych dzieci pozostaną przy koszykówce i pójdą moją drogą. Może trochę inną niż moja, bo ja szansę dostałem bardzo późno, gdy miałem 18 lat. A tutaj trenują z nami nawet dziewięciolatki – podkreśla koszykarz Phoenix Suns.
Podczas wszystkich zajęć z najmłodszymi widoki są przednie. Gortat ma dwa metry i czternaście centymetrów wzrostu. Jego podopieczni mają metr czterdzieści, metr trzydzieści. Obrazki jak z bajki o Guliwerze. Pomoc mistrza jest więc na parkiecie nieodzowna. Tak samo jak rady. Proste, ale często bezcenne. – W czasie treningu w NBA młodsi zawodnicy wspierają klaskaniem starszych kolegów. W ten sposób okazują im szacunek. Dopingujcie siebie nawzajem w czasie treningu, stanowicie jeden zespół, jesteście jak wielka rodzina – zachęcał dzieci Gortat.
Rodzina, ta najbliższa, może pomóc w rozwoju młodego sportowca. Gdy jej jednak na to nie stać, musi liczyć na pomoc takich ludzi jak nasz najlepszy koszykarz. Jego fundacja działa coraz prężniej. Mocno zaangażowała się w uruchomienie w Łodzi dwóch szkół. Pierwsza, Szkoła Mistrzostwa Sportowego Marcina Gortata, składa się z gimnazjum i liceum. Chociaż jest placówką niepubliczną, czesne nie jest w niej pobierane. Drugą koszykarz uruchomi wspólnie z władzami samorządowymi Łodzi i Fundacją Realu Madryt. Nie będzie to szkoła sportowa, jej celem będzie zapewnienie wykształcenia młodym ludziom z rodzin o trudnej sytuacji materialnej. Zajęcia sportowe mają w niej być elementem przede wszystkim wychowawczym.
Marcin Gortat to postać w polskim sporcie wyjątkowa. Wyjątkowe jest też to co koszykarz robi, jak to robi i co sobą reprezentuje. Jeśli ktoś ma dawać naszym dzieciom przykład, jeśli ktoś ma być idolem naszych latorośli, to właśnie tacy ludzie.
Mariusz Jankowski |