Społeczna kwarantanna, w której obecnie wszyscy tkwimy sprawia, że większość z nas musi pozostać w domu.
Społeczna kwarantanna, w której obecnie wszyscy tkwimy sprawia, że większość z nas musi pozostać w domu. Skutki i reperkusje tego stanu są różnorodne i jestem pewny, że będą się nimi długo i gorliwie zajmować psychologowie i socjologowie. Jedno widać już wyraźnie – to, co wirtualne uzyskuje w relacjach i różnorodnych działaniach przewagę nad tym, co realne. Przymusowa kwarantanna i nacisk, aby korzystając z Internetu, wiele rzeczy robić w domu lub w pracy, bez styczności z innymi sprawia, że przekaz wirtualny zaczyna dominować nad realnym.
Pozbawieni możliwości osobistych więzi zanurzyliśmy się w cyfrowy świat, aby poszukać kontaktu, bliskości, wysłuchania, uwagi. Elektroniczne wydania gazet, wiadomości, newsy – choć to wszystko było już obecne w cyfrowej sferze ludzkiej aktywności – przez izolację wywołaną koronawirusem nabrało większego oddziaływania i mocy. Hasło „#zostań w domu” odcina wiele osób od przyzwyczajeń realizowanych do tej pory w spotkaniu z realnym światem i zmusza (chcąc nie chcąc) do wejścia w doświadczenie wirtualne. Stąd popularność w Internecie, mediach społecznościowych i kanałach medialnych relacji „na żywo” – streamingów – naszych różnorodnych aktywności, w tym także religijnych (msze święte, drogi krzyżowe, adoracje, spotkania).
Nie trudno zauważyć, że w jednej chwili prawie każdy został youtuberem, influencerem, specem od relacji na żywo i prezenterem swoich własnych myśli, którymi chce się podzielić z całym światem.
Wszystko to sprawia, że spowolnienie czy nawet zatrzymanie – jak już określa się skutki nakazu społecznej kwarantanny – jest ostatecznie pozorne. Mam wrażenie, że nie zyskaliśmy więcej czasu. Raczej nasz ruch, aktywność i relacje, przeniosły się z realności (poruszanie się w świecie) do sieci (poruszanie się wirtualne, kontakty przez media społecznościowe, telefony, programy wideo, komunikatory). Samotność izolacji przełamywana jest przez obecność, ale pozorną, odległościową.
Zostaliśmy w domu, ale oto, dzięki sile techniki, możemy widzieć, uczestniczyć, wpływać. Dlaczego zwracam na to uwagę? Bo przymusowe stacjonowanie w domu i przesunięcie ludzkiej aktywności do sieci sprawiło, że nawet ten kto dość słabo i z różnym powodzeniem radził sobie w Internecie, teraz wygrywa – może szybko reagować i się odnaleźć. Natomiast ten, kto był dobry w realu – słowem, organizowaniem, humorem, bezpośredniością kontaktu i szybkością reakcji – teraz jest na marginesie, nie istnieje.
Dobrym tego przykładem jest część duszpasterzy, nauczycieli i wykładowców akademickich. Wielu z nich w realnych warunkach parafii klasy czy sali wykładowej są świetnymi mówcami, dobrze prowadzą rekolekcje czy zajęcia, mają kontakt ze słuchaczami i potrafią czarować słowem. Teraz – zmuszeni do mówienia przed kamerą, bez realnego kontaktu ze słuchaczami – wypadają drętwo. Wideoczaty czy wideokonferencje zastępujące wykłady czy ćwiczenia są protezą realnych spotkań w salach wykładowych gdzie przekaz wiedzy oparty jest na erudycji mówcy, jego ekspresji, sile perswazji i wyobraźni. Podobnie z konferencjami rekolekcyjnymi – siedząc przed kamerkami laptopów tracimy cały bogaty świat bezpośredniego przekazu wiedzy. A zatem, kto wcześniej oswoił się z wirtualnym światem i jego prawami teraz ma łatwiej, a kto w realu był skuteczny i przekonujący, teraz musi się przebijać przez specyfikę mówienia do monitorów (w tym i piszący te słowa), a nie do żywych ludzi.