O okresie okupacji pan Elsztein nie lubi opowiadać. Ogromnym ciosem była śmierć ojca w 1942 r. – Musiałem zastąpić tatę, utrzymać mamę. Arbeitsamt [niemiecki urząd pracy – przyp. red.] na Floriańskiej skierował mnie do przymusowej pracy w fabryce telekomunikacyjnej na Grochowie, potem do warsztatów kolejowych na Bródnie, gdzie Niemcy rękoma Polaków naprawiali parowozy, wagony – opowiada. Trafił w dobre miejsce, do biura konstrukcyjnego, złożonego wyłącznie z polskiego personelu o wysokich kwalifikacjach. Starsi pilnowali polskości młodszych.
Dramatycznym momentem było wypędzenie mieszkańców stolicy po wybuchu Powstania Warszawskiego. – Szliśmy pieszo przez nieistniejący już Most Kierbedzia – dziś w jego miejscu jest Most Śląsko-Dąbrowski – na Wolę, do kościoła św. Wojciecha, gdzie był punkt zborny – przywołuje w pamięci. Stamtąd trafili do obozu przejściowego w Pruszkowie. – Wywieźli mnie do Heidelbergu, zakwaterowali w barakach pod miastem – mówi. – Kolejką wąskotorową dojeżdżaliśmy do oddalonego o 16 km miasta Schwenningen, gdzie pracowaliśmy przy naprawie wagonów. Po 1945 r. wróciłem szczęśliwie do Warszawy. Trzeba było zaczynać nowe życie.
– Przedwojenni działacze z inż. Witoldem Rychterem, znanym automobilistą, i lotnikiem Jerzym Osińskim, twórcą aeroklubów, wciągnęli mnie do pracy w reaktywowanym Aeroklubie Warszawskim – wspomina Paweł Elsztein. Został kierownikiem sekcji młodzieżowej Aeroklubu Warszawskiego, na błotnistych polach Gocławia. – Kiedy pojechaliśmy do Dęblina, na Mszy klęczeliśmy na trawie, obecni byli także najwyżsi dostojnicy cywilni, wojskowi, a wśród nich pułkownicy rosyjscy. Razem z moimi przyjaciółmi starszymi o 15-20 lat, wielkimi patriotami, sądziliśmy naiwnie, że mamy jakąś ciągłość Rzeczypospolitej sprzed wojny – przyznaje.
Wkrótce został powołany do wojska i włączony do redakcji miesięcznika „Skrzydlata Polska”, nawiązującego do przedwojennego wydawnictwa. Związał się z tą redakcją na pół wieku, kierując wydarzeniami krajowymi i zagranicznymi i pracując z młodzieżą. – Zostałem dziennikarzem lotniczym. Fotografowałem, bo to było moje hobby od najmłodszych lat. Pamiętam lot nad Warszawą: kiedy z tej perspektywy zobaczyłem ruiny miasta, chciało się płakać – wspomina.
Doszedł do stopnia podporucznika; dalej nie mógł awansować, bo był bezpartyjny. W wojsku tworzono tzw. kluby pracy społecznej. – Poszedłem tam tylko dwa razy, bo jak się okazało, działacze polityczni szukali „materiału” do tworzenia komórek partyjnych, mimo że o członkostwie w partii się jeszcze nie mówiło – opowiada. – Półtora roku po pozornych swobodach nagle powstała jakaś Komisja Weryfikacyjna złożona z partyjnych działaczy, różnej maści wojskowych i cywilnych. Okazało się, że połowa członków Aeroklubu Warszawskiego, w tym i mojej sekcji młodzieżowej, nie ma prawa do szkolenia młodych kadr. Musiało minąć pięć, sześć lat, kiedy nastąpiła odwilż i część z nas wróciła z powrotem na Pole Mokotowskie – wspomina.
Cenzura ciągle kreśliła teksty, kontrolowała nawet fotografie. – Pamiętam – opowiada – zostałem delegowany do Bielska-Białej gdzie była wytwórnia szybowców klasy światowej. Z pięćdziesięciu wykonanych zdjęć po ocenzurowaniu zostały tylko trzy.
– Wielkim wydarzeniem życiowym było ukazanie się mojej pierwszej książki – mówi. Był to podręcznik budowy modeli latających „Szkoła małego lotnictwa”, wydanego przez Bellonę; potem ukazało się kolejnych ponad 70 publikacji, z podręcznikiem o budowie modeli rakiet docenionym przez amerykańskie Stowarzyszenie Budowy Modeli Rakiet. Prace Pawła Elszteina były wielokrotnie nagradzane, lecz nie w Polsce. Podziękowania, listy pochwalne, dyplomy wręczał mu m.in. król Hiszpanii Juan Carlos. Kiedy autor pytał wydawcę, dlaczego w Polsce książki się nie rozchodzą, otrzymał wykaz przydzielanych do sprzedaży książek: Katowice – dwa egzemplarze, Poznań – trzy, Warszawa – jeden egzemplarz. Na większy kolportaż zgody nie było.
– Stan wojenny uważam za największe przestępstwo, jakiegokolwiek dokonano na ciele naszego narodu. Wielką radością dla mnie był wybuch „Solidarności”. Dziesięć lat byłem członkiem naszego koła „S” przy wydawnictwach Komunikacji i Łączności – opowiada Paweł Elsztein.
– Zawirowania historii pomagała przetrwać wiara – mówi o sobie. Dzisiaj największą radość sprawiają mu spotkania z czytelnikami i gośćmi jego wystaw fotograficznych. Wernisaży ma na swoim koncie dziesiątki, m.in. o Marszałku Piłsudskim czy kapliczkach warszawskiej Pragi. Zapraszany do szkół, opowiada w tak barwny sposób, że w klasach, gdzie zwykle jest problem z dyscypliną, panuje cisza jak makiem zasiał. Jest żywym świadkiem czasu, który znamy z filmów, albumów i zdjęć.