19 marca
wtorek
Józefa, Bogdana
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

95 lat pomocy dzieciom ulicy

Ocena: 4.9
1216

„Forsa to była mała, ale idea duża” – mawiał Kazimierz Lisiecki o swoim dziele życia, dzięki któremu udało mu się uratować kilkadziesiąt tysięcy dzieci przed głodem, bezdomnością i bezradnością. Jego idea zaś przetrwała nie tylko czasy wojny, okupacji i komunizmu, ale trwa do dzisiaj.

fot. archiwum Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Ulicy

Był rok 1918, schyłek I wojny światowej, kiedy to szesnastoletni Kazik został sam. Najpierw ojciec poszedł walczyć i zaginął bez wieści, potem umarła matka, w końcu zaś starszy brat. Znaleźli się jednak ludzie, którzy wyciągnęli pomocną dłoń. Od tego czasu poprzysiągł sobie: oddaj, coś wziął. Dostał nowe życie, oddał je więc tym, którzy znaleźli się w takiej samej sytuacji.

 


GAZECIERZE

Na początku byli wojenni chłopcy. Ubrani jak żebracy, często chodzący boso, bez rodzin. Ktoś dał im jednak nadzieję, pracę, trochę chleba, ciepłej zupy i dach nad głową. Zarabiali na roznoszeniu gazet, a część pieniędzy wnosili do budżetu dla innych. Jak wspominał Kazimierz Lisiecki, wielu z nich na skromnym wikcie chorowało… z przejedzenia, bo nie nawykło do posiłków trzy razy dziennie. Trzeba było więc uczyć ich nawet, jak jeść, a dopiero potem, jak dobrze żyć.

„Przeżyłem to, co przeżywało wielu z nich. Upokorzenie, głód, tęsknotę za domem” – mówił po latach Kazimierz Lisiecki. Być może dlatego był dla innych dzieci ulicy wiarygodny. Trudni, nieufni, niezdyscyplinowani – łagodnieli przy nim i pozwalali sobie pomóc.

– W 1928 r. zakłada Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy, jeszcze przed wojną otwiera się Ognisko przy ul. Długiej, potem na Pradze przy ul. Środkowej. Na otwarciu pierwszej placówki obecny był nawet prezydent Mościcki ze swoją żoną, która stanie się potem honorowym prezesem naszej organizacji – wyjaśnia Joanna Judzińska, obecna prezeska Towarzystwa. – Lisiecki potrafił zainteresować swoją ideą pomocy znane i ważne osoby, które potem wspierały jego działania. Kiedyś podczas spotkania z prezydentową został zapytany przez Marię Mościcką, jakie potrzeby ma jego organizacja. Odpowiedział, że zbliżają się wakacje i dzieci powinny wyjechać na obóz. A miał na myśli wyjazd dla około 300 chłopców. Wkrótce Lisiecki otrzymał 4 tys. zł, co na ówczesne czasy było bardzo dużą sumą. Podziękował za to, ale dodał, że potrzebują 10 tys. zł na wyjazd. I te pieniądze otrzymał – opowiada prezes Towarzystwa.

 


WEŹ SIĘ ZA SIEBIE

Wraz z nastaniem wojny Towarzystwo przeżywało bardzo trudne czasy, ale jak wspominają najstarsi wychowankowie, nie brakowało im jedzenia. – Nigdy nie było biednie. Nawet na ul. Długiej w okresie okupacji przy Ognisku hodowano świnie i kury. Wymyślili też sposób, aby unikać niezapowiedzianych wizyt Niemców: przed drzwi wysyłano najszczuplejszych chłopców ogolonych na łyso, którzy widząc żołnierzy, wołali: „tyfus, tyfus!” – opowiada Katarzyna Gronostajska, sekretarz Zarządu, która od początku swojej pracy zafascynowała się historią Stowarzyszenia i ideami, jakie głosił Kazimierz Lisiecki.

Kiedy zaś okupanci chcieli zlikwidować Towarzystwo, otrzymali od Kazimierza Lisieckiego emocjonalną odpowiedź w języku niemieckim, w której żądał niezamykania Ogniska, bo jak uzasadnił: „wyjdą te łobuzy na ulicę i będziecie mieli z nimi problem!”.

Jednym z filarów Towarzystwa tuż po wojnie stała się „ciocia Pilecka”, czyli żona rotmistrza Witolda Pileckiego, Maria. Przed wojną pracowała jako nauczycielka, ale dla Kazimierza Lisieckiego istotniejsze było, że ma swoje dzieci. Uznał za pewnik, że sobie poradzi. Przez lata pełniła funkcję wychowawcy, a potem kierownika, jej dzieci zaś spędzały w Ognisku większość czasu dzieciństwa.

– Chociaż ciepła, sprawiedliwa i niezwykle opiekuńcza, była osobą bardzo wymagającą. Kiedy sprawdzała nasze prace, to nie było tłumaczeń. Wszystko musiało być zrobione perfekcyjnie – wspomina Władysław Bienias i dodaje, że kładła ona duży nacisk na pracę nad sobą i powtarzała: „weź się za siebie, żebyś był dobrym człowiekiem”.

 


FELUŚ I AGATKA

W Ognisku nie stosowało się kar, ale ważne były zasady, z których rozliczani byli wszyscy. Dzięki temu nikt nie kradł, nie bił, ale też nie miał zamiaru uciekać. Cała dyscyplina opierała się na hierarchii. Młodzież była podzielona na trzy grupy: nowi, przydzieleni do pracy i starsi wychowankowie. Starsi mieli się opiekować młodszymi, a największą karą była degradacja do niższej grupy.

– Przybycie do Ogniska to było zawarcie kontraktu między Kazimierzem Lisieckim, zwanym przez wszystkich „Dziadkiem”, a wychowankiem. Obie strony musiały wywiązać się ze swoich zobowiązań – wyjaśnia Władysław Bienias i dodaje, że Ogniska były takim Oksfordem wychowania. – Mieliśmy wszystko, co potrzebne jest młodemu człowiekowi do ukształtowania go: opiekę, spokój, wyżywienie, pomoc w lekcjach. W zamian musieliśmy się uczyć, a w wolnych chwilach pomagać.

W pamięci wychowanków do dziś pozostały słowa „Dziadka”. Pewnego dnia, widząc, że w Ognisku panuje nieporządek, a młodsi snują się bez celu, zagrzmiał: „No i co, panowie? Ja głowę sobie łamię, po nocach nie śpię, skąd wziąć forsę, żeby was wysłać na świeże powietrze, a wy co? Wiecie, że u mnie nic za darmo nie ma, każdy płaci, ile może: złotówkę, dwie, dziesięć, albo swoją pracą w Ognisku. No i najważniejsza rzecz, panowie, to cenzurki. Muszą być w porządku, radzę ze mną nie zaczynać”.

I każdy się podporządkowywał.

– Kazimierz Lisiecki był znakomitym pedagogiem, choć nie ukończył w tym kierunku żadnych studiów. Był sprawiedliwy, stanowczy. Pamiętam, że kiedy przyjeżdżał do nas w odwiedziny swoją warszawą, to wśród chłopaków wybuchał alarm bojowy. Wszyscy zbiegali się, żeby się z nim zobaczyć, a młodsi wybiegali przed bramę i w kurzu eskortowali go, dopóki się nie zatrzymał. Wtedy nikt nie ośmielił się jednak podejść do „Dziadka”. Nie ze strachu, ale dlatego, że on w każdym wzbudzał respekt – wspomina Władysław Bienias.

Nic dziwnego, że nie znał imion wszystkich swoich wychowanków, których zawsze liczono w setkach. Zwracał się więc do nich po swojemu. Dziewczyny to były „Agatki”, chłopaki zaś – „Felusie”.

 


HONOR NAJWAŻNIEJSZY

Do Ognisk trafiały dzieci z różnych rodzin, nie tylko patologicznych, ale też bardzo ubogich. – Miałem kolegę, który trafił do ogniska w wieku siedmiu lat. Chociaż mieszkał w całkiem niezłych warunkach, matka oddała go bez żalu, ponieważ moczył się w czasie snu. Inni pochodzili z rodzin alkoholowych i przemocowych. Często były to jednak porządne rodziny, które po prostu nie mogły zapewnić chociażby miejsca do spania i nauki wszystkim swoim dzieciom – wspomina Władysław Bienias i dodaje, że to nie byli źli chłopcy, ale potrzebowali pomocy.

„Dziadek” znał doskonale środowisko dzieci ulicy, dlatego często zbierał swoich podopiecznych i głosił im „kazania”– prostym językiem, ale trafiającym prosto do głowy.

– Wiele zasad opierał na honorze młodych ludzi. Wierzył, że jeśli ktoś chce zachować honor, to nie będzie kradł, bił czy kłamał. Lubił powtarzać, że „portki możesz zawsze zgubić, ale honoru raz utraconego nie odzyskasz” – wyjaśnia Katarzyna Gronostajska i dodaje, że dla wielu Ognisko to był prawdziwy dom, lepszy nawet niż ten prawdziwy. – Dziadek bardzo dbał o swoich wychowanków. Była taka zasada, że kiedy ktoś opuszczał dom jako pełnoletni, miał skończoną szkołę, umówioną pracę, to na pożegnanie dostawał jeszcze od „Dziadka” porządne buty i garnitur na drogę – opowiada Gronostajska. – Potem zawsze był mile widziany na imieninach „Dziadka”, czyli imprezie w pierwszą niedzielę marca – dodaje.

– Tradycją było też to, że kiedy miało się już jakąś narzeczoną, to trzeba ją było „Dziadkowi” przedstawić, a jeśli ją zaaprobował, to małżeństwo zawsze przetrwało – śmieje się Katarzyna Gronostajska.

 


CO BY Z NAMI BYŁO…

Dziś Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy im. Kazimierza Lisieckiego „Dziadka” Przywrócić Dzieciństwo działa na tych samych zasadach, co niemal sto lat temu. Daje szanse na lepszą przyszłość, wyjaśnia, czym jest honor, i pokazuje, że ciężką pracą można wiele osiągnąć. Nie ma już tylko hotelików, bo funkcję opieki nad współczesnymi „dziećmi ulicy” przejęły rodziny zastępcze.

– Funkcjonujemy teraz jako „przedsionek domu dziecka”, bo mamy szanse zapobiec umieszczeniu naszego podopiecznego w pieczy zastępczej – podkreśla Katarzyna Gronostajska. Dodaje, że często kierują ich do Ognisk szkoły, ośrodki pomocy społecznej czy warszawskie Centrum Wspierania Rodzin, ale do dziś dużą siłę stanowi dziecięca poczta pantoflowa, która działa na zasadzie „chodź ze mną, pokażę ci fajne miejsce”. – Przychodzą do nas nawet pomimo tego, że muszą tu przestrzegać regulaminu, który ustanowił jeszcze „Dziadek” Lisiecki. Muszą dbać o porządek, uczyć się, pomagać innym – wyjaśnia Katarzyna Gronostajska. – Kiedy obserwuję przez lata osoby, które wyszły z Ognisk, to widzę, że one rzeczywiście realizują zasadę „oddaj, coś wziął”, do dziś nawet ci wiekowi mają ze sobą kontakt, co trzy miesiące spotykają się na przyjęciach integracyjnych dla byłych wychowanków i do dziś pamiętają pieśni, których nauczyli się jako dzieci.

Jak wspomina Joanna Judzińska, która przez wiele lat pracowała jako wychowawca w Ogniskach, zdarzały się różne problemy z dziećmi, ale zwykle były posłuszne, choć brakowało im motywacji do nauki. – Pamiętam jedną dziewczynkę, która skończyła studia, choć początkowo nie miała na to szans. Dziś moi wychowankowie mają już po czterdzieści lat i pamiętają swoje dzieciństwo spędzone w Ognisku. „Co by było z nami, gdybyśmy nie trafili na Was?”, pytają – śmieje się Joanna Judzińska.

– Któregoś razu zaczepia mnie na ulicy kobieta i pyta: „Czy pani wie, kim ja jestem?”. Długo nie mogłam jej sobie skojarzyć, aż w końcu przypomniałam sobie dziewczynę, która dwadzieścia lat wcześniej doświadczyła niewyobrażalnych problemów w domu rodzinnym i trafiła do naszego hoteliku na Gocławiu. Udało jej się pomóc i dziś ma szczęśliwą rodzinę, przedstawiła mi swoją dwunastoletnią córkę. To utwierdza w przekonaniu, że trzeba robić swoje, czy ktoś dziękuje, czy nie, bo młodzi ludzie dorastają i dopiero wtedy są w stanie ocenić, czy to było dobre czy nie – uśmiecha się Joanna Judzińska.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 19 marca

Wtorek - V Tydzień Wielkiego Postu
Szczęśliwi, którzy mieszkają w domu Twoim, Panie,
nieustannie wielbiąc Ciebie.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): Mt 1, 16. 18-21. 24a
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

Nowenna do św. Rafki

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter