Tak jak w przypadku zwiększenia zakresu pomocy dla osób niepełnosprawnych, za te dodatkowe świadczenia emerytalno-rentowe ktoś będzie musiał zapłacić. Władza „daje” tylko z kieszeni podatnika, nie „ze swojego”. Zatem rzeczywisty fundator tego programu jest jasno określony: będzie nim przyszły podatnik.
Niemiłą prawdą stanowi konstatacja, że osoby zamożne i lepiej wykształcone są dużo bardziej mobilne niż obywatele będący na przeciwnym końcu drabiny społecznej. Oznacza to, że – tak jak w USA – ciężar skutków obecnej polityki społecznej spadnie na barki klasy średniej, a ponieważ jest ona stosunkowo nieliczna, także na ubogich. W Stanach, pomimo że najbogatsi płacą stosunkowo niskie podatki, co roku ponad tysiąc osób rezygnuje z amerykańskiego obywatelstwa i przenosi się do rajów podatkowych. W przypadku Polski nie będzie zachodzić konieczność rezygnacji z obywatelstwa, wystarczy przeniesienie się do innego kraju Unii, np. do Irlandii albo na słoneczny Cypr, aby uniknąć drakońskich podatków czekających lepiej zarabiających Polaków.
Brak spójności
Niniejsza wypowiedź w żadnym przypadku nie może być traktowana jako argument przeciwko zwiększeniu pomocy dla osób niepełnosprawnych. Chodzi w niej tylko o racjonalizację polityki społecznej. Albowiem w niektórych poczynaniach rządu trudno dopatrzyć się spójności. Na przykład 500+ jest wypłacane na każde drugie i kolejne dziecko, bez względu na stan zamożności i dochodów rodziców, czyli także osobom zarabiającym powyżej miliona rocznie. Z drugiej strony, ci sami milionerzy mają zostać obłożeni „daniną solidarnościową”, ponieważ w kasie państwowej brakuje pieniędzy na wsparcie dla osób niepełnosprawnych. Podobnie osobom mającym dochody przekraczające 127 tys. zł zniesiono kwotę wolną od podatku, ale wypłaca się im dodatek na drugie i kolejne dziecko. Jaki jest sens dawania jedną ręką, a zabierania drugą?
Tu nie chodzi tylko o takie czy inne odczucia osób lepiej zarabiających, czy wręcz bogatych, ale o najzwyklejsze skutki gospodarcze. Im bardziej złożony jest system podatkowy, im bardziej zagmatwany jest system pomocy społecznej, tym wyższe są koszty administracyjne. Zatem w grę wchodzi nie tylko poczucie sprawiedliwości społecznej, ale i efektywność zarządzania państwem.
Jaki jest sens dawania jedną ręką, a zabierania drugą?
Oby więc w przypadku Polski nie sprawdził się scenariusz z takim sukcesem przetestowany w Holandii i Belgii, gdzie „ulgę” dla kłopotów fiskalnych wynikających z ogromnych zobowiązań emerytalno-rentowych i ubezpieczeń zdrowotnych przyniosła eutanazja. Oczywiście, całą sprawę przedstawiono nie tyle jako wyzwanie finansowe, ile kwestię niesienia ulgi starym i schorowanym.
Życie ponad stan
Osobnym zagadnieniem jest rozbudzenie oczekiwań społecznych. Notowane w trakcie ostatnich dwu lat tempo wprowadzania nowych programów pomocy społecznej, a z drugiej strony zwiększania przychodów państwa, jest oszałamiające. Bez wątpienia, rodziny osób niepełnosprawnych to nie jedyna kategoria społeczna mająca uzasadnione, a jeszcze niezaspokojone potrzeby. W chwili obecnej władze stoją przed dylematem: albo ustąpić wobec żądań protestujących i tym samym zachęcić kolejne grupy wymagające wsparcia, albo ponieść dotkliwą porażkę polityczną, przyznając, że władza nie jest w stanie zaspokoić – z kieszeni podatnika!!! – wszelkich potrzeb. Dylemat ten jest wynikiem z jednej strony niskiej świadomości spraw gospodarczych w społeczeństwie, a z drugiej retoryki władzy, która przybrała pozę dobrej wróżki i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiązuje wszelkie kłopoty.
Podkreślmy: władza niczego nie daje. Wszelkie programy pomocy społecznej są w całości finansowane przez podatnika. Niektóre, np. 500+, są finansowane przez osoby płacące podatki dziś, inne, np. niższy wiek emerytalny, będą opłacane przez przyszłe pokolenia. Tak jak w przypadku każdego obywatela, rodziny czy też przedsiębiorstwa, bilans musi wyjść na zero – wysokość rozchodów musi być równa wysokości przychodów.
Pożyczając, można przesunąć płatności w przyszłość, ale taka taktyka tylko podnosi koszt życia ponad stan. Powoli dochodzimy do sytuacji, w której władza wyczerpie zdolność podatnika do pokrycia zaciągniętych w jego imieniu przez państwo zobowiązań. Przykład Grecji, która pod rządami Narodowej Demokracji, partii mieniącej się konserwatywną, w latach 2000-2009 prowadziła podobną politykę gospodarczą, nie daje powodów do optymizmu.