Do wyborów prezydenckich już tylko dwa miesiące i najbardziej osobliwa kampania wyborcza w historii USA nabiera rozpędu.
W tym roku, ze względu na panującą pandemię, konwencje obu partii politycznych były przeprowadzane zdalnie i tym samym wydarzenia te straciły dużo blasku.
Do tej pory migawki pokazujące tłumy delegatów wiwatujących na cześć kandydatów i wykrzykujących hasła wyborcze były nieodłącznym elementem amerykańskiego życia politycznego. Konwencje pozwalały elitom na utrwalanie wizerunku demokracji jako systemu, w którym właśnie „przeciętny” członek partii politycznej decyduje o jej programie i kandydacie, podczas gdy rzeczywistość daleko odbiega od tego idealnego stanu.
Konwencje partii na ogół powodują zwyżki popularności poszczególnych kandydatów, w tym roku nic takiego nie miało miejsca, zapewne właśnie z powodu małej widowiskowości tych wydarzeń. Joe Biden, kandydat Demokratów, liczył zapewne na powiększenie przewagi nad urzędującym prezydentem, ale jego nadzieje okazały się płonne. Nadal utrzymuje się trend wskazujący na to, że przewaga Bidena topnieje – w drugiej połowie czerwca wynosiła ponad 10 punktów procentowych, dziś zmalała do 7,1.
Co ciekawsze, w końcu sierpnia przewaga Bidena w kluczowych stanach, tych z dużą liczbą wyborców i tym samym dużą ilością głosów elektorów, a które w kolejnych wyborach przechodzą z rąk do rąk (swing states), wynosi tylko 2,7 punktów procentowych. Zwycięstwo w tych stanach dało Trumpowi w 2016 r. prezydenturę, pomimo uzyskania mniejszej ilości głosów wszystkich wyborców. Dwa miesiące temu klęska Trumpa wydawało się nieuchronna, a dziś wcale nie jest oczywista.
„ZINSTYTUCJONALIZOWANY” RASIZM?
Paradoksalnie ten sam czynnik, który późną wiosną przyczynił się do nabrania przez Bidena rozpędu, obecnie stanowi dla niego coraz większą przeszkodę w wyścigu do Białego Domu – chodzi o zabójstwo George’a Floyda. Wydarzenie to spowodowało falę protestów przeciwko brutalnemu zachowaniu policji i ciągle tlącemu się rasizmowi. Niemniej, kilka miesięcy później trudno mieć wątpliwości co do tego, że śmierć Floyda została bezceremonialnie wykorzystana przez skrajną lewicę do siania zamętu i anarchii w wielu amerykańskich miastach.
Śmierć ta miała być niepodważalnym dowodem na istnienie „zinstytucjonalizowanego rasizmu”. Powiedzmy bez ogródek, mówienie o zinstytucjonalizowanym rasizmie zaraz po tym, jak czarnoskóry został dwukrotnie wybrany na prezydenta kraju jest grubą przesadą. Przecież Barack Obama wygrał z dwoma białymi i to wyraźnie, a czarnoskórzy wyborcy stanowią tylko około 12 białych, więcej niż w 2000 i 2004 r. uzyskali biali demokratyczni kandydaci (Gore 42). W trakcie ostatniego pół wieku, lepszy wynik uzyskał tylko Jimmy Carter w 1976 r. Biali od dziesięcioleci w przeważającej większości głosują na Republikanów.
Nie znaczy to, że uprzedzeń rasowych nie ma – oczywiście są, niemniej nie ma porównania z tym jak sprawy się miały, gdy definitywnie kończono z segregacją rasową ponad pół wieku temu. Od dziesięcioleci w USA są wcielane w życie programy zwane akcją afirmatywną, mające na celu całkowitą likwidację uprzedzeń rasowych przy przyjmowaniu pracowników do pracy. Z własnej inicjatywy wiele uczelni stosuje preferencje dla ciemnoskórych w przyjmowaniu na studia.
RZĄDY ANARCHISTÓW
Niezwłocznie po zabójstwie G. Floyda rozległy się liczne głosy nawołujące do „hurtowej” likwidacji policji jako bastionu zinstytucjonalizowanego rasizmu. Na skutki tych apelów nie trzeba było długo czekać, w wielu miastach doszło do ataków na posterunki policji i paraliżu jej działalności. Gdy tylko „przepojeni rasizmem” stróże porządku zniknęli z ulic ich miejsce zajęły samozwańcze organizacje, będące w rękach skrajnej lewicy. Najbardziej znanym regionem „wyzwolonym” z opresji policji była część śródmieścia miasta Seattle w stanie Waszyngton, w której na skutek brutalnych ataków tłumu musiano ewakuować posterunek policji. Po krótkim okresie sielanki, obszernie opisywanej przez media głównego nurtu, okazało się, że w tej „autonomicznej strefie” w nocy sklepy są rabowane, dochodzi do rozbojów, gwałtów i strzelanin, także z ofiarami śmiertelnymi. W końcu ten kierowany przez anarchistów eksperyment został zlikwidowany.