W państwach bloku wschodniego aż do upadku systemu komunistycznego o rewolucji węgierskiej nie można było swobodnie mówić.
Publicznie obowiązywała wyłącznie oficjalna narracja partyjno-państwowa, traktująca zryw ‘56 jako spisek kontrrewolucyjny” – napisała Réka Kiss, węgierska historyk i szefowa Komitetu Pamięci Narodowej w Budapeszcie, w artykule opublikowanym w najnowszym, październikowym numerze „Biuletynu IPN”, który w całości poświęcony jest rewolucji na Węgrzech w 1956 r.
O wydarzeniach sprzed 65 lat piszą także inni węgierscy autorzy. Áron Máthé, wiceprzewodniczący węgierskiego IPN, przybliża, czym był rok 1956 na Węgrzech. Historyk i dyplomata Imre Molnar w tekście „Kwatera 301 – panteon węgierskiego narodowego męczeństwa” opisuje miejsce, gdzie chowano ofiary komunistycznego terroru. Zwraca uwagę, że w ramach odwetu po rewolucji stracono ponad 300 osób, choć pochówki straconych z powodów politycznych w nieoznaczonych grobach miały miejsce już od 1948 r., kiedy to władzę na Węgrzech przejęli komuniści. Węgierski dyplomata István Kovács pisze o stosunku Polaków do rewolucji węgierskiej, a Kristóf Erdős przybliża sylwetkę Lajosa Gulyása, straconego przez komunistów ewangelickiego pastora. O osiemnastoletnim Péterze Mansfeldzie, najmłodszej ofierze represji wobec uczestników powstania, pisze historyk i archiwista Gergely Czókos. Postać jednego z bohaterów powstania László Ivánie-Kovácsu przedstawia historyk István Galambos, a Nóra Szekér jest autorką tekstu „Rozbroić węgierską bombę 56”.
Bardzo wiele wnoszące są też teksty polskich autorów. Historyk Paweł Piotrowski pisze o interwencji armii sowieckiej na Węgrzech i przypomina, że ambasadorem ZSRS na Węgrzech był Jurij Andropow, późniejszy szef KPZR, a przywódcą sowieckim – Nikita Chruszczow, z którego inicjatywy stłumione zostało węgierskie powstanie.
Szpital w Budapeszcie, w którym znajdowali pomoc ranni uczestnicy rewolucji, opisuje Jerzy Dąbrowski. Ciekawe są też opracowania historyków związanych z IPN. Krzysztof Filip przypomina, jak na wydarzenia na Węgrzech zareagowali mieszkańcy Wybrzeża, a Marcin Markiewicz – jak mieszkańcy Białostocczyzny. O „odwilży” w Stalinogrodzie i gorącej jesieni w Katowicach w 1956 r. pisze Jarosław Neja.
Niezwykle ciekawy numer, w którym znalazły się także unikalne zdjęcia, w sposób bardzo przystępny przybliża wydarzenia sprzed lat, tak mocno przemilczane w podręcznikach historii. Byłoby dobrze, aby trafił także do szkół i na uczelnie.