– Kościół zajmujący się wyłącznie seksem jest skazany na autodestrukcję – mówi abp Marek Jędraszewski.
Z abp. Markiem Jędraszewskim, zastępcą przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, metropolitą krakowskim rozmawia ks. Henryk Zieliński.
Ilekroć mamy pisać o odwołaniu przez Ojca Świętego jakiegoś biskupa czy kardynała za skandale seksualne, towarzyszą nam rozterki. Czy media katolickie powinny o tym informować?
– To nie są fakty, o których ludzie dowiadywaliby się dopiero z mediów katolickich. Prawdopodobnie wiedzą już oni o tym z innych środków przekazu. Sens pisania w tygodnikach katolickich także o bolesnych sprawach Kościoła jest wieloraki. Chodzi nie tylko o rzetelność i wiarygodność tych mediów, ale także o ich odpowiedzialne podejście do sprawy. W mediach katolickich trudne problemy powinny być ukazywane w całej swej złożoności, a nie według scenariusza nagonki. Znaczy to, że także w odniesieniu do nich należy uciekać się do prawdy zawartej w Chrystusowej Ewangelii. Jest to tym bardziej ważne, że świat dzisiejszy jest w swoich ocenach różnych aspektów życia ludzkiego szalenie niekonsekwentny. Z jednej strony jest przesycenie mediów erotyką
i przemocą – i to do tego stopnia, że można odnieść wrażenie, iż żadne zasady moralne już nas nie obowiązują. Kiedy jednak sprawa dotyczy ludzi Kościoła, to nagle okazuje się, że można nie tylko ich oceniać w kategoriach moralnych, ale także dążyć do ich unicestwienia, przynajmniej w wymiarze medialnym. To nie ma nic wspólnego ani z ludzką sprawiedliwością ani też z Bożym Miłosierdziem. Przykładem tej niekonsekwencji może być problem pedofilii, ukazywanej jako największy grzech ludzi Kościoła. Gdy chodzi o inne grupy społeczne, jest co do tego dużo więcej tolerancji, prób zrozumienia a nawet obrony, co stosunkowo niedawno miało miejsce w odniesieniu do pewnego znanego reżysera filmowego. Równocześnie w prasie laickiej nie ma oburzenia z powodu dopuszczalności aborcji, przeciwnie, pragnie się ją uznać jako wartość i jako prawo przysługujące kobiecie. Bynajmniej nie umniejszam zła pedofilii, ale w przypadku aborcji chodzi przecież o coś jeszcze bardziej złego – o zabicie niewinnego człowieka…
Może jednak jest w tym jakaś konsekwencja? Czyli instrumentalne wykorzystanie zła przeciwko tym, z którymi świat się nie zgadza?
– Wielu ludzi nie uznaje obiektywnego porządku moralnego, wynikającego z Dekalogu, stąd wszystko próbuje się wykorzystywać instrumentalnie. To nie ma nic wspólnego z Chrystusowym Miłosierdziem i moralnością katolicką, która zawsze odróżnia grzech od jego sprawcy i dlatego potępia grzech, a nie człowieka. A ponadto, nie osiągnie się prawdziwego dobra poprzez czynienie zła. Nas obowiązuje zasada, którą w Liście do Rzymian wyraził św. Paweł: „Zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12, 21). Błogosławiony Ksiądz Jerzy pokazał sobą, jak należy według niej żyć – aż do końca.
Jak się ma miłosierdzie do prawdy? Czasem mówi się: spuśćmy nad tym „zasłonę miłosierdzia”, czyli „zasłonę milczenia”…
Pan Jezus był samym Miłosierdziem nie tylko w słowach ale i w swoich czynach, zwłaszcza w swej Ofierze Paschalnej na krzyżu. Dlatego w swoim nauczaniu wzywał: „Niech wasza mowa będzie tak – tak, nie – nie. Wszystko, co nadto jest, pochodzi od Złego” (Mt 5, 37). Chodzi więc nie tylko o to, żeby być jednoznacznym w moralnej ocenie pewnych faktów i żeby nie rozmywać różnicy między dobrem i złem. Chodzi również o to, żeby unikać instrumentalnego traktowania zasad moralnych w celu zniszczenia człowieka, który dopuścił się jakiegoś zła. To jest właśnie to, co jest tym „ponad” – i właśnie to, jak mówi Chrystus, pochodzi od Złego. Umierając na krzyżu, Chrystus nie potępiał nikogo, ale modlił się za tych, „którzy nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34a).
Dlatego Jan Paweł II w 1991 r. w Olsztynie mówił o prawdzie, która może zabijać?
Bo rzeczywiście prawda może zabijać, jeśli nie jest powiązana z miłością miłosierną. Prawda i miłosierdzie to dwie rzeczywistości, które jakby się wzajemnie warunkowały.
Głoszenie prawdy może być posługą miłosierdzia?
Owszem, bo jeżeli nie powiemy komuś, że popełnił grzech lub będziemy go fałszywie usprawiedliwiać, to nie dajemy mu szansy na żal i poprawę. Mówiąc jednak człowiekowi prawdę o jego grzechu, trzeba równocześnie wskazywać drogę wyjścia z jego sytuacji, czyli wskazywać na Miłosiernego Chrystusa, który działa w swoim Kościele. W tym momencie mamy do czynienia z Prawdą, która wyzwala przez miłość i miłosierdzie. W tym sensie należy rozumieć słowa Pana Jezusa: „Prawda was wyzwoli” (J 8, 32).
Antonio Gramsci, guru nowej lewicy, twierdził, że zamiast walczyć z Kościołem, wystarczy przekonać ludzi, że Ewangelia jest nieżyciowa. Czy grzechy popełniane także przez księży, biskupów i kardynałów nie są potwierdzeniem, że nie sposób dzisiaj żyć Ewangelią?
To jest problem, o którym mówił Gramsci, ale ja bym się bardziej odwołał do książki Leszka Kołakowskiego, którą w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku pisał do szuflady, a która ukazała się kilka lat temu pod tytułem: „Jezus ośmieszony”. Jej tytuł przetłumaczyłbym raczej jako: „Śmieszny Jezus”. Kołakowski wskazywał na tę sytuację współczesnej kultury, w której doszło do tego, że nie dyskutuje się już z prawdą Ewangelii, ponieważ ewangeliczne żądania uważa się za po prostu śmieszne i nieżyciowe. A z czymś takim rozum, zwłaszcza „rozum oświecony”, przecież nie dyskutuje. Wręcz przeciwnie, uważa on, nie wypada „podejmować tematu”. Jest to jednak budzący wielkie obawy stan kultury zachodniej, która w ten sposób świadomie odcina się od swych chrześcijańskich korzeni, od swego kulturowego DNA. Jeśli nadal będzie w tym konsekwentna, to doprowadzi do śmierci siebie samej, do kresu swej tożsamości.