Patrząc globalnie, mogłoby się zdawać, że polityka światopoglądowa jest obecnie priorytetem działań rządowych i partyjnych w zasadzie już wszędzie. Nawet w Polsce najnowsza partia bazuje bardziej na światopoglądzie przyszłych wyborców, niż sprawach merytorycznych. Na szarym końcu jest polityka rodzinna dotycząca wspierania rodzin i stymulująca dzietność.
W światowych trendach jest wręcz odwrotnie: promuje się coraz bardziej liberalne rozwiązania aborcyjne przy jednoczesnych fatalnych wskaźnikach zastępowalności pokoleń. Wytłumaczenie: lukę w społeczeństwie i tak zapełnią imigranci. Jak pokazuje przykład Niemiec – w duże mierze jest to myślenie życzeniowe. Na opak globalnym trendom idą prawicowe rządy, które politykę prorodzinną stawiają sobie za jeden z priorytetów. Kilka dni temu premier Węgier ogłosił siedmiopunktowy pakiet wsparcia dla rodzin, który ma na celu zwiększenie liczby potomstwa. Jednym z punktów programu są preferencyjne kredyty dla kobiet, które nie osiągnęły 40. roku życia i które urodziwszy drugie dziecko, spłacą jedynie 2/3 pożyczki, a po urodzeniu trzeciego potomka kredyt zostanie całkowicie umorzony. Matki czworga dzieci będą zwolnione z płacenia podatku dochodowego do końca życia. Do tego program przewiduje dofinansowanie do zakupu samochodu rodzinnego przy co najmniej trójce dzieci, budowę ponad 20 tys. żłobków w najbliższych trzech latach, a nawet wynagrodzenie dla dziadków opiekujących się wnukami.
Są to oczywiście w przeważającej mierze korzyści finansowe, które jednak – nie oszukujmy się – są skutecznym impulsem do planowania większej rodziny. Wystarczy spojrzeć na polskie rodziny mieszkające w Wielkiej Brytanii, których dzietność bije na głowę te mieszkające w Polsce. Jednak tak szczodrej pomocy dla rodzin, jaką proponują Węgry, nie znajdziemy w innym kraju. Czy to dziwi? Chyba nie, skoro wskaźnik dzietności w tym kraju wynosi 1,45, a w 2017 r. urodziło się 94 tys. dzieci na 131,9 tys. zgonów. Przypomnijmy, że wskaźnik zastępowalności pokoleń to 2,1, i do niego – w normalnych warunkach – dążą kraje. Węgierska sekretarz stanu przyznała jednak w wywiadzie dla BBC, że bardzo trudno zwiększyć dzietność, ponieważ Węgry mają coraz mniej kobiet w wieku rozrodczym. W ciągu następnych 10 lat przewidywany jest spadek ich liczby o kolejne 20 proc.
Węgry to nie jedyny kraj, który za pomocą finansowej wędki próbuje ratować się przed wymarciem. Ułatwienia dla par chcących urodzić i wychować dzieci wprowadziły także Niemcy, Francja czy Polska. Na rodzimym gruncie (1,32 w 2016 r.) wygląda to tak, że po nagłym wzroście w 2017 r. wskaźnika dzietności do 1,45 – najwyższego od 20 lat (i takiego samego jak na Węgrzech, który popchnął rząd do wprowadzenia tak szeroko zakrojonej polityki prorodzinnej), w 2018 r. dzieci urodziło się mniej o 3,5 proc. niż w roku poprzednim. Przeciwnicy rządu triumfują, mówiąc, że to porażka programu 500+. Eksperci jednak mówią co innego: że odbudowa dzietności to proces długofalowy i nie można go mierzyć danymi z jednego roku czy dwóch lat.
Pytanie natomiast jest takie: czy programy prorodzinne oparte wyłącznie na korzyściach finansowych wystarczą za motywację, by mieć więcej dzieci – lub w ogóle je mieć? Bo jest to dokładnie ta sama motywacja, jaką kierują się osoby, które nie chcą mieć dzieci. Być może trzeba równocześnie zadbać o zmianę wizerunku rodziny, notorycznie podkopywanego jako instytucji jakoby przestarzałej i trzymającej jednostkę w okowach zobowiązań i wyrzeczeń. Pomoc finansowa musi iść w parze ze zmianą myślenia.