30 kwietnia
wtorek
Mariana, Donaty, Tamary
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Strata i nadzieja

Ocena: 0
624

Rozpoczął się proces poronienia – usłyszała. Cierpiało nie tylko jej ciało, ale i dusza. Marzyła o jednym: żeby ktoś potrzymał ją za rękę.

fot. archiwum Agnieszki Kwaśkiewicz

Radość z nowego życia zamieniająca się w ból i pustkę. Magda i Przemek Kelerowie przerabiali ten scenariusz kilkukrotnie. Po pewnym czasie świętowanie dwóch kresek w teście ciążowym przerywały ciężkie jak ołów słowa lekarza: „Serduszko dziecka nie bije. Takie rzeczy się zdarzają”.

Za drugim razem Magdę skierowano na łyżeczkowanie macicy. Lekarz spytał tylko, czy jest na coś uczulona. Słowem nie wspomniał, jak zabieg wygląda. Gdyby to zrobił, przywiązanie rąk i nóg pasami do fotela ginekologicznego nie byłoby dla Magdy aż takim wstrząsem. Zdawkowe: „O mój Boże!” – rzucone przez jednego z lekarzy spowodowało, że pomyślała: „Musi być ze mną źle” – i zastanowiła się, czy zdąży pożegnać się z bliskimi.

Następnym razem poronienie trzeba było wywołać farmakologicznie. Po kilku dniach bolesnych prób Magda doszła do wniosku że większej dawki cierpienia nie zniesie. Ratunkiem okazał się Różaniec.

 


WRAŻLIWSI NA CIERPIENIE

– W każdej sytuacji staramy się z Przemkiem dostrzegać jakieś dobro. Nawet gdy jest nam ciężko i nie rozumiemy sensu tego, co nas spotyka – mówi Magda. I dodaje: – Po ludzku przyjęcie takiej perspektywy nie jest możliwe. Dzięki wierze zrozumieliśmy, że traumatyczne wydarzenia mogą przynieść dobry owoc.

Nie udało im się pochować utraconych dzieci, ale są przekonani, że Maksio, Matylda i Marcelina orędują za nimi w niebie. – Świadomość, że przebywają tam razem z moją mamą, a ich babcią, zawsze gotowi do pomocy, podnosi mnie na duchu – wyznaje Magda.

Chociaż Magda ostatecznie nigdy dziecka nie urodziła, uważa, że płodność dotyczy nie tylko ciała, ale i ducha. – Życie można dawać na wiele sposobów. Macierzyństwo może objawiać się otwartością na potrzeby innych, troską o słabszych, pielęgnowaniem kobiecości – wymienia.

Strata kolejnych dzieci nie tylko wzmocniła więź małżonków, ale też uwrażliwiła ich na cierpienie innych. Magdę bolesne przeżycia zmobilizowały do nagrania i wydania własnych bajek terapeutycznych. Dotyka w nich takich tematów, jak: adopcja, autyzm, śmierć. Pisała te historie głównie dlatego, że chciała pomóc innym. Okazało się jednak, że pomogło to również jej samej w przepracowaniu trudnych emocji.

 


KAŻDE ŻYCIE MA SENS

Swoją żałobę – co prawda nie za pomocą słowa, lecz akwareli – przelewa na papier również Agnieszka Kwaśkiewicz. Malowanie pomogło uporządkować emocje, które pojawiły się w niej po śmierci córeczki. Łucja urodziła się w 29 tygodniu ciąży jako wcześniak. Jej stan był ciężki, ale według aplikacji ciążowych miała 90 proc. szans na przeżycie. Niestety, płuca okazały się nie w pełni dojrzałe. Dziewczynka zmarła trzeciego dnia po narodzinach.

Do Agnieszki i jej męża Marka śmierć córki dotarła dopiero po wyjściu ze szpitala. Uderzyły w nich smutek, żal, tęsknota. I poczucie niesprawiedliwości.

– Przez jakiś czas nie byłam w stanie chodzić na chrzty, kobiety w ciąży omijałam szerokim łukiem. Miałam pretensje do Pana Boga. Nie potrafiłam już modlić się tak, jak wcześniej. W głowie kołatało mi wciąż to samo pytanie: „Dlaczego?”. Potrzebowałam sporo czasu, żeby pogodzić się z tą stratą – wyznaje mama Łucji.

Z perspektywy czasu małżonkowie widzą, że w cierpieniu ani na chwilę nie opuścił ich Bóg. Nigdy wcześniej nie odczuli tak mocno siły modlitwy wstawienniczej. Nieocenioną pomocą okazały się też rekolekcje dla rodziców po stracie, na które pojechali do Wąwolnicy.

– Nadal jest to bardzo trudne – mówi Agnieszka. – Szczególnie gdy spotykamy dzieci, które mają tyle lat, ile miałaby dziś nasza Łucja. Bardzo pomaga nam wiara i nadzieja na wspólne niebo. Nie wahamy się prosić jej o wstawiennictwo w różnych sprawach.

Mówią, że mają czworo dzieci: Gabrysia, Mariankę, maleństwo w brzuszku i Łucję w niebie. – Może i fizycznie naszej córeczki nie ma obok, ale czujemy jej duchową obecność. Pewnego razu natchnęło mnie, żeby z okazji Dnia Dziecka Utraconego stworzyć portret naszej rodziny, na którym jest też Łucja, tyle że w aureoli i ze skrzydłami – opowiada Agnieszka. Po publikacji obrazu zaczęły odzywać się do niej inne osoby po stracie, prosząc o zrobienie podobnego portretu ich rodziny. – Przez tworzenie tych ilustracji chcę nieść cierpiącym rodzicom nadzieję, że ich dzieci cieszą się obecnością Boga. I że wciąż są w swoich rodzinach w jakiś sposób obecne – tłumaczy artystka.

 


NIE PYTAM JUŻ, DLACZEGO

Agnieszce Wodzyńskiej, żonie Krzysztofa i mamie Szymona, Marysi oraz będącej w niebie Basi, prawdopodobnie nigdy nie przyszłoby do głowy, by zawodowo zająć się wspieraniem rodziców po stracie, gdyby sama takiej straty nie doświadczyła. „Basiu, pomóż mi zaopiekować się tymi dzieciaczkami” – zwraca się do córeczki za każdym razem, gdy ubiera i przygotowuje malutkie ciałka do zbiorowego pochówku. Praktyczna pomoc po poronieniu, wsparcie w załatwianiu formalności pogrzebowych, towarzyszenie przez obecność i rozmowę rodzicom, którzy doświadczyli śmierci dziecka – wszystko, czym zajmuje się dziś Agnieszka, jest następstwem krótkiego życia jej córeczki.

Basia urodziła się w 21 tygodniu ciąży. Agnieszka zbierała się właśnie do wyjścia ze szpitalnej łazienki, gdy jej ciało przeszył ostry ból. Osunęła się na podłogę i z przerażeniem stwierdziła, że leży w kałuży krwi. Resztkami sił zawołała o pomoc. „Rozpoczął się proces poronienia” – usłyszała od położnej.

Cierpiało już nie tylko jej ciało, ale i dusza. Agnieszka marzyła o jednym: żeby ktoś potrzymał ją za rękę. Podczas gdy jej serce rozpadało się na kawałki, lekarz i położna przystąpili do… uzupełniania dokumentacji. Wreszcie padło pytanie, które Agnieszka zapamięta do końca życia: „Będzie pani chciała to chować?”.

Basia urodziła się żywa. Piętnaście centymetrów szczęścia i miłości. Ale mama nie mogła córeczki nawet przytulić. Na sali pojawiła się jakaś kobieta i spytała ją, czy chciałaby ochrzcić dziecko. – Czułam niewyobrażalną wdzięczność – wyznaje Agnieszka. I dodaje: – Wierzę, że to Bóg zesłał mi anioła.

Po przyjęciu przez Basię sakramentu lekarz poinformował Agnieszkę, że nie może podjąć czynności ratowania życia jej córeczki. W Polsce można to zrobić wyłącznie w przypadku dzieci urodzonych po 22 tygodniu ciąży.

– Bardzo zależało nam, abyśmy to my jako rodzice mogli ubrać i włożyć do trumienki ciało Basi. Mąż wniósł ją do kościoła, a potem złożył w grobie. To były ostatnie rzeczy, które mogliśmy zrobić dla naszego dziecka – mówi Agnieszka.

Bunt pojawił się w niej po pogrzebie. Wcześniej to ona wszystkich pocieszała, ale tłumione emocje w końcu dały znać o sobie. Starania o kolejne dziecko przez długi czas okazywały się bezskuteczne. „Zabrałeś nam Basię, a teraz nie chcesz dać nam drugiej szansy?” – pytała Boga z żalem.

Teraz, kiedy już jestem pogodzona ze stratą, widzę, jak wielkim darem była Basia – mówi Agnieszka. I podkreśla, że gdyby mogła cofnąć czas, niczego by nie zmieniła. Tęskni za córeczką i wiele oddałaby za to, by móc ją przytulić. A jednak ma mocne przekonanie, że jej życie trwało dokładnie tyle, ile miało trwać.

– Nie pytam już, dlaczego odeszła tak szybko. Staram się skupić na dobru, które po sobie zostawiła – tłumaczy. – Pokazała nam kruchość życia, nauczyła doceniać najmniejsze rzeczy. To, co się stało, scementowało nasze małżeństwo. Zobaczyłam, że nawet w obliczu największego cierpienia mogę oprzeć się na mężu. Zrozumieliśmy też, że dzieci do nas nie należą.

„Święta nasza Basiu, módl się za nami” – powtarza często w modlitwie jej mała siostra Marysia. Całą rodziną obchodzą 9 sierpnia narodziny Basi dla nieba.

 


PO PROSTU BYĆ

Na pytanie, czego najbardziej potrzebują rodzice po stracie, Agnieszka odpowiada, że obecności. – Nie dobrych rad ani teologiczno-psychologicznych wykładów, tylko towarzyszenia – mówi. Ludzie unikają cierpiących i boją się ich łez. A czasem warto przyznać się do bezradności, że nie wiadomo, co zrobić czy powiedzieć. I zapytać, czego osobie po stracie potrzeba. Niekiedy najcenniejszym wsparciem okazuje się coś, co wydaje się nic nieznaczącą błahostką.

Agnieszka wspomina, jak po śmierci Basi ich bliscy zaopiekowali się Szymkiem na czas załatwiania formalności pogrzebowych. Jak dostali słoik zupy. To był najlepszy rosół, jaki Agnieszka w życiu jadła. Siedziała nad talerzem, a z oczu płynęły jej łzy – tym razem wdzięczności.

W takich chwilach, twierdzi Agnieszka, proste gesty znaczą więcej niż wyszukane słowa. Jeśli do ludzkiego wsparcia dodać zaufanie w Bożą opiekę, to nawet w najciemniejszej nocy cierpienia jest nadzieja. Nie pozostaje nic innego, jak wstać i po życiowym sztormie ruszyć na poszukiwanie pereł. Bo właśnie śmierć ma moc otworzyć na wartość życia.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 30 kwietnia

Wtorek, V Tydzień wielkanocny
Chrystus musiał cierpieć i zmartwychwstać,
aby wejść do swojej chwały.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 14, 27-31a
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
+ Nowenna do MB Królowej Polski 24 kwietnia - 2 maja

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter