Dobry dziennikarz powinien mieć zawsze oczy i uszy otwarte.
Dobry dziennikarz powinien mieć zawsze oczy i uszy otwarte. Tak mnie uczono. Dobry dziennikarz powinien czerpać z otaczającego go świata, gdyż tematy leżą na ulicy. Tak również mnie uczono. Okres epidemii, czas nowego patrzenia na rzeczywistość, przypomniał mi o tych prawdach.
Odległości w środkach warszawskiego transportu miejskiego trzeba zachowywać, ale nawet wtedy trudno nie usłyszeć dyskusji dwóch dojrzałych kibiców. Panowie przez pół drogi z Grochowa na Sadybę rozprawiali, że bez meczów (nie tylko piłkarskich) żyć się nie da. Pomyślałem: o, fajnie, to jest prawdziwa tęsknota za sportem! Bo dyskusja była żarliwa, wylewane żale dość konkretne. Brak emocji, nudne weekendy, pustka w kalendarzach sportowych, zero okazji do spotkań ze znajomymi. Obaj kibice wymieniali sporo argumentów. Na końcu pojawił się jednak ten najważniejszy. I cóż, będę szczery, mina mi zrzedła. Czego obu kibicom brakowało najbardziej? Ano tego, że nie mogą pójść do bukmachera, by obstawić dane wydarzenie sportowe. Tu dopiero wylał się prawdziwy ocean żalów.
A u mnie zamiast radości pojawił się smutek. Bo uświadomiłem sobie, że wspomnianej wyżej tęsknoty nie można nazwać tęsknotą za sportem. To po prostu patrzenie na tę dziedzinę życia przez pryzmat zakładów. A emocje może i pojawiają się u obu kibiców wielkie, ale tylko dlatego, że są przemnożone przez możliwe zyski. Gdyby dany mecz czy zawody obedrzeć z tego elementu, byłoby inaczej. Dla panów z autobusu byłoby po prostu gorzej.
Na drugim biegunie są historie, które zobaczyłem w różnych miejscach stolicy. Tu i ówdzie powróciła możliwość uprawiania sportu. Tego amatorskiego. Jedni grają w piłkę, drudzy w kosza, jeszcze inni w badmintona. Nie wspomnę o biegaczach, rowerzystach i rolkarzach. Właśnie jeden młodzieniec na rolkach wypowiedział na ulicy znamienne słowa. Najpierw wyminął mnie z dużą prędkością, a potem na chodniku z trudem uniknął zderzenia ze starszą panią. Na szczęście nic się nie stało, a chłopak od razu zaczął gorąco przepraszać. Tłumaczył się, że to jego pierwsze wyjście od ponad miesiąca i radość trochę… odebrała mu rozum. Pokajał się, pani szybko puściła zajście w niepamięć.
Sam bardzo nie lubię, gdy na chodnikach „atakuje się” przechodniów. I nieważne, czy są to rowery, hulajnogi, czy deskorolki. Słowa o trochę szalonej radości dla mnie są wytłumaczeniem. Po prostu rozumiem tego młodego człowieka. Jak i wszystkich, którzy wrócili do uprawiania sportu z wielką, dziecięcą radochą. Po prostu bardzo tego potrzebowaliśmy.