O medale mistrzostw świata walczyli nasi ampfutboliści.
Bardzo dobrze się złożyło, że właśnie w tych dniach, gdy zbliżała się setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, o medale mistrzostw świata walczyli nasi ampfutboliści. Nie udało się im stanąć na podium, ale znów pokazali charakter. I to „coś”, co, niestety, we współczesnym sporcie jest spotykane coraz rzadziej. Coś, co trudno nazwać, bo jest ulotne. Przez wielu jest wyśmiewane, a przez innych – niepojmowane. To hart ducha. Wola walki. Niepoddawanie się słabościom i kłopotom. Radzenie sobie z każdą przeciwnością losu. Okazywanie niczym niezmąconej i prawdziwej radości.
0To są składowe tego „czegoś”, bez czego dziś nie żylibyśmy w wolnym kraju. To się widzi i czuje – i można to tylko podziwiać. Miałem szczęście poznać reprezentantów Polski w ampfutbolu. Miałem okazję zagrać przeciwko nim w piłkę. I pamiętam, ile było we mnie obaw. Jak się zachować? Czego nie robić? Jaką postawę zaprezentować? A teraz, po kilku latach od tego pierwszego spotkania, wracam do niego często. Bo muszę się przyznać, że właśnie takie chwile są jak najlepsza na świecie nauka. Nauka tego, by we własnej głowie nie robić niepotrzebnych barier, by unikać stawiania murów tam, gdzie ich nie ma. Spotkałem ludzi takich samych jak my wszyscy. Takich samych, z tą różnicą, że mających widoczne braki. Ale te braki, których trudno nie zauważyć, dla nich teraz są czymś normalnym. I zależy im, byśmy tak właśnie ich traktowali. A wiem po sobie, że nie jest to proste.
Czasami odruchowo chciałem im na boisku pomagać. I to w sytuacjach, gdy oni tej pomocy nie potrzebowali. Szybko do mnie dotarło, że nie tędy droga. Oni z łatwością i bardzo naturalnie pokazali mi, że jeśli będą mieli problem, spróbują go rozwiązać sami, a jeśli się nie uda, na pewno poproszą o pomoc. Są zahartowani. Bardzo. Mistrzostwa świata, w których zagrali, to spełnienie ich marzeń. Na co dzień żyją piłką nożną, poświęcają dla niej wiele, bo niejednokrotnie właśnie sport przywrócił im chęć do życia. A tego nie da się porównać z żadną terapią. Doskonale wie o tym trener reprezentacji Polski.
Nazywa się Marek Dragosz, i ośmielę się napisać, że jest jednym z najważniejszych ludzi, jakich poznałem w dorosłym życiu. Po prostu jest mądrym, poukładanym facetem z zasadami. I nie ma przypadku w tym, że na czele – choć na boisku widzimy go najczęściej z boku – tej bohaterskiej grupy stoi ktoś taki. Trener, opiekun, wychowawca. Cieszę się, że było mi dane spotkać go na swojej drodze.