Nie tylko ciało, ale cały człowiek stał się maszyną do osiągania celów
Trzydzieści czy czterdzieści lat temu człowiek czuł się spełniony, gdy wykonywał powierzoną mu rolę w społeczeństwie. Miał punkt odniesienia, który wyznaczał zadania – wystarczyło się mu podporządkować. Takie społeczeństwo zostało nazwane „dyscyplinarnym” (Foucoult). Schemat ten można było zastosować w rodzinie, w pracy, a nawet w Kościele.
Ideał amerykańskiego self-made man lub nietzscheańskiego nadczłowieka zdobył szeroką akceptację. Człowiek tworzy siebie samego, sam sobie stawiając cele i wypełniając je bez niczyjej pomocy. Początkowo takie podejście może wydawać się wyzwoleniem: jestem panem siebie. Niestety, w praktyce, prowadzi ono do nowego zniewolenia, może bardziej uciążliwego.
Nowy imperatyw nie polega na tym, aby czynić to, co ci rozkazali, lecz na robieniu wszystkiego, co możesz uczynić. Rozumowanie jednak dodaje, że „nic nie jest dla ciebie niemożliwe”. Granica de facto jest ponad zwykłe siły… Gdy takie zachowanie staje się normą, mamy „społeczeństwo wydajności”. Jednostka sama chce dać z siebie jak najwięcej, a nadmiar narzuconej sobie pracy sprawia, że sama siebie wyzyskuje. To bardziej skuteczne niż wyzysk ze strony innych, bo towarzyszy mu subiektywne poczucie wolności. I tak to wyzyskiwaczem stał się sam wyzyskiwany.
„Społeczeństwo osiągnięć” ma negatywne skutki dla całej osoby. Nie tylko ciało, ale cały człowiek stał się maszyną do osiągania celów. Trzeba funkcjonować w taki sposób, aby maksymalizować wydajność. Druga strona medalu jest dość oczywista: chroniczne wyczerpanie prowadzące do „społeczeństwa zmęczenia” (Byung-Chul Han).
Diagnoza ta nie dotyczy tylko krajów zachodnich. Wokół nas jest wielu ludzi wymęczonych. Żyją, myśląc stale o odpoczynku, o wyjazdach i wakacjach, które nie mają nic wspólnego z ich codziennym życiem. Dotyka to też ludzi wierzących. Do opisanych przyczyn kulturowych można w ich przypadku dodać jeszcze inne przyczyny frustracji. Ich życie religijne jest słabe, nie pozwala im kosztować pełni życia: przeżywają częste upadki, znikome owoce apostolskie, codziennie doświadczenie bezradności. A wokół panuje atmosfera krytyczna lub religijnie obojętna.
Opisana panorama ukazuje pilną potrzebę osobistego spotkania z Odkupicielem. „U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę” (Benedykt XVI).