Wielkie jubileusze, w rodzinie czy wśród przyjaciół, domagają się świętowania: a to oznacza życzliwość, dobre i mądre słowa, ładne i szczere gesty, miłe niespodzianki.
Od razu zobaczyliśmy, że naszego wnuka duma wprost rozsadza. Bo też i miał Leonek do zakomunikowania wiadomość prawdziwie niezwykłą: oto w Gdańsku-Oliwie jego prababcia, sędziwa już dama, zagra 11 listopada dla sąsiadów i przyjaciół „Mazurek Dąbrowskiego”.
– Żeby się lepiej śpiewało i żeby wszyscy sąsiedzi dobrze słyszeli muzykę, otworzymy okna i drzwi na taras – zarządziła Elżbieta Sokolnicka, emerytowana profesor fortepianu, kiedy dowiedziała się o akcji „11 listopada wszyscy śpiewamy »Mazurek Dąbrowskiego«”. Jej uderzenie w klawisze wciąż jest mocne i wyraziste. Takie, jakiego potrzebuje nasz hymn.
Wyobrażam sobie, jak pięknie na jej małej uliczce zabrzmi „Mazurek Dąbrowskiego”. Jak będzie uroczyście i gwarnie. A przy tym muzyka starszej pani – czego jeszcze Leonek nie musi rozumieć – będzie czymś znacznie więcej niż tylko akompaniamentem, bo przecież prababcia tamtą Polskę, odrodzoną i niepodległą, pamięta ze swojego dzieciństwa, z tamtej epoki. Jej ojciec Stanisław Bielicki, uczeń Ignacego Jana Paderewskiego, był jednym z pierwszych pedagogów Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Katowicach, które samo w sobie jest już fantastycznym przykładem bogactwa odzyskanej niepodległości. Ale wyobrażam też sobie, że kiedy nas już nie będzie, na następny wielki jubileusz Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, nasz wnuk będzie pamiętał o swojej muzycznej-patriotycznej tradycji, której elementem teraz staje się i ten „Mazurek Dąbrowskiego”, w 2018 r. zagrany dla sąsiadów.
Ten splot historii w polskich rodzinach jest najlepszą opowieścią na listopadowy czas. Album „Pieśń ziemi naszej” o Józefie Wybickim, twórcy naszego hymnu, i jego kaszubskim Będominie moi rodzice – których los rzucił na pomorską ziemię – ofiarowali swemu pierwszemu wnukowi z okazji jego chrztu; święta okazja miała mu na zawsze przypominać o „świętej miłości kochanej Ojczyzny”.
Wielkie jubileusze, w rodzinie czy wśród przyjaciół, domagają się świętowania: a to oznacza życzliwość, dobre i mądre słowa, ładne i szczere gesty, miłe niespodzianki. Moja szkolna koleżanka Ela Kalwejt-Sokołowska wyhaftowała w darze dla swojej gminy wspaniały wizerunek Orła w koronie. Dobrze, że się tym pochwaliła, a ja mogę o tym napisać. Bo to jest sedno naszych obchodów: że wszędzie coś dobrego i ważnego się dzieje. Przychodzi do nas, do redakcji, niezliczona liczba maili i listów, które to pokazują, które opowiadają o koncertach, piknikach, przedstawieniach. I tak ma być. Święto to jest czas specjalny, o którym potem będą mówić dzieci i wnuki. W święto chowa się urazy i niesnaski, nie wyciąga żalów i sporów, nie przychodzi się z żądaniami i urazami.
Nasza koleżanka redakcyjna Sylwia Gawrysiak wychodzi za mąż własnie w tym pięknym czasie stulecia, już za tydzień. Także z myślą o niej napisałam, że dzieci i wnuki będą mówić o naszych obchodach stulecia odzyskania niepodległości: na przykład, że rodzice – dziadkowie – pradziadkowie pobrali się w roku stulecia odzyskanej niepodległości. Że także z tego będą kiedyś czerpać wiarę w Polskę.