Spacerując podczas wakacji po polskich parkach narodowych, warto pomyśleć chwilę o ich przeszłości. Stworzenie niektórych z nich wymagało pokonania wielu przeciwności. Ojcem sukcesu był Władysław Szafer.
„Gdy się wymawia wyrazy «ochrona przyrody», to w umyśle staje Kraków, tam bowiem jest królestwo tego działu kulturalnej pracy, gdzie włada najmiłościwiej Władysław I z Bożej łaski opiekun bobrów, żubrów, szarotek, łososi, azaleów ponticów i wielu, wielu innych tworów Bożych” – pisał o Władysławie Szaferze pionier polskiego krajoznawstwa Aleksander Janowski.
Pozycja Szafera, wybitnego botanika, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, współtwórcy wielu polskich i światowych organizacji ochrony przyrody, nie bez powodu porównywana była do rządów królewskich. Szafer zresztą wiedział, że walcząc o zachowanie rodzimej przyrody, kontynuuje wysiłki polskich władców. Jednym z jego pomysłów było postawienie pomnika turowi, który podlegał ścisłej ochronie w Rzeczypospolitej już w XVI w. Wśród pism Zygmunta III Wazy można znaleźć rozkaz, „aby puszcza nasza, gdzie tur przebywa, od poddanych przyrzeczonych pustoszona nie była; żeby turowie, zwierz nasz, mieli swe dawne stanowiska”. W tamtych czasach państwo nie dysponowało jednak wiedzą ani środkami, żeby uchronić tura przed wymarciem – ostatni zdechł w 1627 r.
Szafer włożył ogromny wysiłek w rozwinięcie wiedzy i zorganizowanie środków skutecznej ochrony kolejnych zagrożonych gatunków. W tym celu stosował metody godne władcy – budował swoją pozycję w politycznych strukturach państwa, prowadził w zakresie ochrony przyrody swego rodzaju politykę zagraniczną, stworzył obejmującą cały kraj sieć kontaktów, którą można porównać do sieci wywiadowczej.
PIERWSZY PARK
Władysław Szafer, urodzony w 1886 r., zrobił błyskawiczną karierę naukową. W wieku 26 lat wykładał już botanikę we Lwowie, po studiach m.in. w Wiedniu, Trieście i Monachium. W czasie I wojny światowej walczył w szeregach armii austriackiej, do której był przymusowo wcielony – sam zgłosił się na początku wojny do polskiego Legionu Wschodniego. Swoją służbę ojczyźnie widział jednak w pracy dla przyrody, bo – jak pisał – „piękno nienaruszonej ręką człowieka przyrody ojczystej jest skarbem narodu”. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wrócił do pracy naukowej i natychmiast zaczął budować struktury ochrony przyrody. Z jego inicjatywy powstała w 1919 r. Tymczasowa Państwowa Komisja Ochrony Przyrody. Szafer, jako jej prezes, konsekwentnie pomijał w pismach słowo „tymczasowa”, bo uważał, że tymczasowość z ochroną przyrody nie może iść w parze. Komisję szybko przemianowano na funkcjonującą do dziś Państwową Radę Ochrony Przyrody.
Drugą istniejącą wciąż organizacją założoną przez Szafera jest Liga Ochrony Przyrody. Powstała przed 95 laty, w 1928 r., i zajmowała się przede wszystkim szeroką popularyzacją idei ochrony przyrody. Zgodnie z ideą Szafera LOP miała prowadzić zbiórki pieniędzy na organizację parków narodowych i rezerwatów. A pieniędzy potrzeba było dużo.
Grunty, na których Szafer chciał założyć parki narodowe, należały do prywatnych właścicieli. Często były to atrakcyjne obszary. W dolinie Prądnika, gdzie dziś znajduje się Ojcowski Park Narodowy, spółka akcyjna „Uzdrowisko Ojców” w 1923 r. wykupiła ziemię i zaczęła sprzedawać działki, reklamując tereny jako uzdrowiskowe. Szafer musiał kupić akcje spółki, żeby powstrzymywać jej właścicieli przed zbytnią ingerencją w przyrodę. Park narodowy powstał tam dopiero w 1956 r. Szybciej sukces udało się osiągnąć w Pieninach. W 1928 r. państwo przeznaczyło fundusze na wykup blisko 400 hektarów ziemi. Oprócz tego trzeba było wykupić z rąk prywatnych prawa do połowu ryb na tym obszarze. Pieniński Park Narodowy powstawał w ścisłej współpracy z Czechosłowacją, która wyznaczyła obszar ochrony przyrody po swojej stronie granicy. W 1932 r. powstał w Pieninach pierwszy w Polsce park narodowy. Jego współtwórca, Walery Goetel, pisał: „Zwycięstwo to niech będzie realnym (…) dowodem mocy, jaką może mieć wiara w ziszczenie umiłowanego celu i ów pogardzany przez sceptyków «naiwny» optymizm”.
WYWIAD SZAFERA
Władysław Szafer nie byłby tak skuteczny, gdyby nie ludzie z całej Polski, z którymi utrzymywał nieustanny kontakt. Nieformalna sieć informacyjna Szafera powstała spontanicznie. Wykonując swoje obowiązki, poznawał leśników, wiejskich nauczycieli i gospodarzy. Ponieważ budził powszechną sympatię, wielu z nich pisało później do podziwianego profesora, który zawsze dbał o podtrzymanie tego typu znajomości. Dzięki temu miał najlepszy w kraju wgląd w wydarzenia związane z ochroną przyrody. Korespondenci ze wszystkich zakątków Polski informowali go o tysiącach spraw, takich jak plany eksploatacji guana z jaskiń w dolinie Prądnika albo wyrąb lasu nad Świtezią. Szafer interweniował u władz, często kładąc na szalę cały swój autorytet. Wielokrotnie groził, że zrezygnuje z kierowania Państwową Radą Ochrony Przyrody, jeśli nie zostaną spełnione jego postulaty. W ten sposób próbował uratować krajobraz Tatr przed budową kolejki na Kasprowy Wierch. Tym razem przegrał, w wyniku czego w 1937 r. ostatecznie złożył mandat członka PROP.
Jednym z „ludzi Szafera” był pracujący w schronisku na stokach Babiej Góry Władysław Midowicz, młody zapaleniec, który stosował – jak przyznawał – „nieco tatarskie sposoby”. Tamtejszych kłusowników skutecznie odstraszył fakt, że nocą Midowicz obchodzi teren z pistoletem w garści i strzela na postrach „w bezpośrednią okolicę przemykających nie po szlakach turystycznych cieni”. Profesor doceniał te starania: „Słyszałem o pańskich metodach odstraszania kłusowników (…). Pozostawiam je pańskiemu uznaniu, prosząc tylko o elementarną ostrożność”.
Z OTWARTĄ PRZYŁBICĄ
Najpoważniejszą w życiu walkę z kłusownikiem Szafer stoczył znacznie później, w 1966 r. W prasie zaczęły pojawiać się wtedy wzmianki o niedźwiedziu, rzekomo zagrażającym gospodarstwom w Bieszczadach. Szafer wraz ze współpracownikami szybko ustalili, że artykuły miały być zasłoną dymną, potrzebną, by usprawiedliwić ambicje pewnego myśliwego. Był nim nie byle kto, ale członek Komitetu Centralnego PZPR, późniejszy premier Piotr Jaroszewicz. Jaroszewicz osiągnął swój cel i zastrzelił niedźwiedzia. 80-letni wówczas Szafer postanowił reagować w prasie i w państwowych instytucjach. Kiedy naczelny konserwator przyrody ostrzegał, że robienie szumu wokół tej sprawy może „przyczynić się do wytworzenia niepożądanej atmosfery”, Szafer odpisał: „Sądziłem, że mnie Pan lepiej zna i wie, że zawsze walczyłem i walczę z otwartą przyłbicą o sprawy ochrony przyrody”.
Choć Szafer sprawiał na ludziach wrażenie bezkompromisowego, potrafił współpracować z każdym, jeżeli widział w tym szansę na osiągnięcie celu. Daleko mu było do komunistycznego materializmu – przyrodę uważał za chwałę Boga, a kard. Karol Wojtyła, z którym Szafer się znał i który udzielił mu ostatniego namaszczenia, nazwał Szafera „wiernym synem Kościoła”. Mimo to natychmiast po zajęciu Krakowa przez Armię Czerwoną rozpoczął ponowną organizację struktur ochrony przyrody – tym razem podporządkowując się komunistycznej władzy. O jednym z ministrów, członku PSL, wyraził się: „już lepiej, żeby był komunistą, to miałby większe wpływy i więcej mógłby dla nas zrobić”. Wiele parków narodowych, o które bezskutecznie walczył w okresie międzywojennym, powstało dopiero w PRL – Świętokrzyski, Babiogórski i najbliższe mu Tatrzański i Ojcowski. Dla Szafera nie liczyła się sama idea, ale dopiero idea przekuta w rzeczywistość. Do tego dążył, dając olbrzymi wkład w budowę trwałych struktur ochrony przyrody. Jego praca, bardziej nastawiona na skuteczność i trwałe efekty niż na szeroki rozgłos, może być inspiracją dla każdego, nie tylko dla współczesnych ekologów.