Zmieniają się czasy, epoki i nurty myślenia, człowiek jednak w swojej mentalności i sposobie przeżywania życia pozostaje taki sam.
Gdy próbujemy zrozumieć lęk i strach apostołów zamkniętych w Wieczerniku, zabarykadowanych przed Żydami, możemy spróbować odnaleźć w nich i siebie – z tym wszystkim, co dzisiaj towarzyszy nam w życiu.
W postawie apostołów jesteśmy w stanie dostrzec pewne podobieństwo do naszej dzisiejszej kondycji. Apostołowie byli pełni lęku i obaw, przeżywali je jednak inaczej. Doświadczenie straty Jezusa uczyniło z nich wspólnotę, gromadzili się, by się wzajemnie wspierać, umacniać, by razem się modlić. Choć Jezusa nie było już z nimi fizycznie, to przez ich postawę był pośród nich obecny. Sam Jezus dawał im odczuć swą obecność, gdy do nich przychodził po zmartwychwstaniu; gdy pomimo zamkniętych drzwi przychodził do nich, by utwierdzić ich w postawie oczekiwania. To bycie razem w jakiejś mierze jest odpowiednikiem tego, czym jest Kościół. Postawa apostołów ostatecznie pozwoliła im poprzez wspólnotę otworzyć swoje serca na moc i działanie Ducha Świętego.
Jakże to wymowne, że Duch Święty zostaje posłany do wspólnoty, a nie indywidualnie do rozproszonych apostołów. Ten Boży Duch, sam będąc jednością Trójcy Przenajświętszej, tworzącą Świętą Wspólnotę Osób Boskich, objawia swoje działanie we wspólnocie, którą stanowili apostołowie zgromadzeni w Wieczerniku wraz z Maryją.
I choć od tamtych wydarzeń minęło ponad dwa tysiące lat, to my, współcześni chrześcijanie dotknięci indywidualizmem codzienności, często nie dostrzegamy, że przeżywamy podobny stan naszego życia, gdy zabraknie w nim Jezusa. Powoli pogrążamy się w lęku i braku nadziei, zaczynamy zamykać się w naszych małych pozornych światkach, izolujemy się i zamykamy – ale już nie we wspólnotach, modląc się i przeżywając swoje trudy razem, lecz w swoich domach. Niejednokrotnie zamykamy nasze serca na najbliższych, a wspólnota Kościoła jako miejsce modlitwy staje się miejscem zagrożenia. Już nawet kilometrowe kolejki do supermarketów i tłumy na bulwarach wiślanych są bezpieczniejsze niż wspólne przeżywanie wiary.
I choć nie jest to obraz wszystkich wierzących, to ostatnie miesiące pokazały, jak bardzo subiektywnie zaczęliśmy traktować Boże przykazania. Można postawić pytanie w tę dzisiejszą uroczystość: jak ma przyjść do nas moc Ducha Świętego, jak mamy uwolnić się od naszych lęków i trudów, jeśli nie jesteśmy w stanie tworzyć wspólnoty, do której ten Duch został posłany? Indywidualne i subiektywne postrzeganie wiary wzięło górę nad wspólnotą, jednością i wspólnym wsłuchiwaniem się w słowa Jezusa: „Weźmiecie Ducha Świętego…”.
Tylko żyjąc we wspólnocie wiary, przeżywanej w nadziei przychodzącego Jezusa, wsłuchując się w lekki powiew przychodzącego Ducha Świętego, zgromadzeni na modlitwie i dziękczynieniu, przychodzący z całym bagażem swojego życia, z lękami, obawami i radościami, możemy autentycznie doświadczyć żywego działania Ducha Świętego. Czy to, o czym mówimy, nie realizuje się podczas każdej niedzielnej Mszy świętej przeżywanej w kościele?