Nie tylko działkowcy w sezonie letnim, grzybiarze jesienią, narciarze zimą czy studenci wracający w niedzielę wieczorem z rodzinnych miast. Na późne Msze Święte coraz częściej przychodzimy przez cały rok, a nad spóźnialskimi przeważają stali bywalcy.
![](imgs_upload/zdjecia/202406/msze_ostatniej_szansy.jpg)
Dla Barbary Olesińskiej Eucharystia o godz. 10.30 była zawsze najważniejszym punktem dnia. – Potem szliśmy na spacer i lody – wspomina. – Od 37 lat jestem pielęgniarką i dopóki pracowałam „na ramki”, czyli tylko w tygodniu, nie było problemu, ale od kiedy zaczęłam dyżurować przez dwie niedziele w miesiącu, musiałam zbudować nową strategię świętowania niedzieli. Późna Msza okazała się dobrym podsumowaniem dnia, w którym służyłam pacjentom.
ODWAGA NIKODEMA
Także Agnieszka Litwin trafiła na późne Msze Święte niejako z konieczności. – Czasem zmuszała mnie do tego praca w niedzielę, częściej jednak wyjazdy do rodziny z mężem, z którym w tygodniu rzadko mieliśmy czas dla siebie – przyznaje. – Dzięki późnej Mszy nie muszę rezygnować ani ze spotkań rodzinnych, ani z relacji z Panem Bogiem.
Dla dziennikarza Jakuba Pacana jednym z argumentów za późną Mszą Świętą jest kwestia praktyczno-organizacyjna. – Wolne niedziele lubię spędzać aktywnie w plenerze: wyjeżdżam do lasu czy na kajaki, a późnowieczorna Msza pozwala mi nie łamać trzeciego przykazania – mówi.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu drukowanym
Idziemy nr 25 (971), 30 czerwca 2024 r.
całość artykułu zostanie opublikowana na stronie po 05 lipca 2024