Patrząc z perspektywy czasu, SKMA „Odrodzenie” to fenomen polskiego Kościoła okresu międzywojennego.
Kongres „Odrodzenia” w Warszawie w 1929 r. Na zdjęciu arcybiskup Edward Ropp (1), prymas August Hlond (2), metropolita krakowski Adam Sapieha (3) i arcybiskup Józef Teodorowicz (4)
Do dziedzictwa tej organizacji odwołują się zarówno badacze sylwetki prymasa Stefana Wyszyńskiego, jak i środowiska „Tygodnika Powszechnego” i Koła Poselskiego „Znak” z Sejmu PRL, a nawet publicyści lewicowi, zachwycający się dystansem tego stowarzyszenia wobec kapitalizmu. Chyba tylko narodowcy nie znajdują tutaj zbyt wiele dla siebie. Jaka jest więc prawda o Stowarzyszeniu Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”?
Formalnie Stowarzyszenie powstało w 1919 r. (jeszcze pod nazwą Stowarzyszenie Młodzieży Akademickiej), ale swoimi korzeniami sięga okresu zaborów. Prekursorem było środowisko skupione wokół miesięcznika „Prąd”, które odwoływało się do działalności Cecylii Plater-Zyberkówny (działaczki społecznej i pedagoga, twórczyni m.in. Towarzystwa Przyjaciół Młodzieży). Pierwszy numer „Prądu” ukazał się w 1909 r. Jego kształt przyszli redaktorzy doprecyzowali, kiedy przebywali w areszcie za działalność niepodległościową. Wśród owych twórców był m.in. Tadeusz Błażejewicz, późniejszy poseł na Sejm RP w latach 1922-1928, członek Chrześcijańsko-Narodowego Stronnictwa Pracy. Do warszawskiego „Prądu” dołączyli jeszcze wileńscy filareci oraz krakowska „Polonia”. Wkrótce SKMA powstała we wszystkich ośrodkach akademickich ówczesnej II RP. W swojej Deklaracji Ideowej Stowarzyszenie podkreślało konieczność aktywnego działania osób wierzących również w życiu publicznym. Pisano otwarcie: „chcemy wychować pokolenie ludzi czynu i tworzyć życie polskie we wszystkich jego dziedzinach”. Podstawą owej działalności było kilka filarów: nierozerwalna rodzina, prawo własności oznaczające walkę z „wyzyskiem kapitalizmu” (lecz drogą reform, a nie przez walkę klas, jak chcieli marksiści), działalność w związkach i stowarzyszeniach oraz wychowanie kadr młodej inteligencji. A wszystko to funkcjonujące w ramach demokratycznego państwa, a przede wszystkim oparte na Prawie Bożym, które daje „nieomylne, bo na autorytecie Stwórcy świata oparte, kryteria pojmowania dobra istotnego tak jednostek, jak i zbiorowości”. SKMA „Odrodzenie” prowadziło swoją działalność formacyjną, organizując na uczelniach ambitnie zaplanowane Tygodnie Społeczne, wzorowane na francuskich „semaines sociales”. Wydawano czasopisma. W Lublinie wychodziły „Nurty”, we Lwowie – „Świat Akademicki”, a następnie „Dyszel w Głowie”, w Warszawie – „Vox Universitatis”. SKMA wdawało się w uniwersyteckie spory ideowe, jak np. z Młodzieżą Wszechpolską.
Nic więc dziwnego, że tak szeroko prowadzona działalność była „zaraźliwa”. „Odrodzeniowców” można było znaleźć m.in. w Stronnictwie Pracy – i to zarówno tym międzywojennym, jak i powojennym, brutalnie represjonowanym przez komunistyczne władze. Działali w Akcji Katolickiej. Zostawali politykami, działaczami społecznymi czy też publicystami. Z grona organizacji wywodziło się wiele wybitnych postaci, aczkolwiek wiele z nich uznawanych jest do dziś za kontrowersyjne. I to jest najbardziej niezwykła część dziejów SKMA. Członkiem „Odrodzenia” był prymas Stefan Wyszyński, ale i Jerzy Turowicz ze Stanisławem Stommą. Był nim Henryk Dembiński z Wilna, który w pewnym momencie skręcił w stronę Komunistycznej Partii Polski, ale był też Konstanty Turowski, który w 1950 r. usłyszał wyrok 15 lat więzienia za swoją antykomunistyczną działalność niepodległościową. „Odrodzenie” ukształtowało bł. o. Michała Czartoryskiego (zginął w 1944 r. w powstańczym szpitalu – wraz z rannymi, których nie chciał do końca opuścić). Do tego grona można dodać ks. Władysława Korniłowicza, związanego z Zakładem dla Niewidomych w podwarszawskich Laskach. Z drugiej strony tacy „odrodzeniowcy” jak Jan Dobraczyński i Jan Frankowski wybrali po wojnie uczestnictwo w Stowarzyszeniu „Pax”, a jeszcze inni – w upaństwowionym w 1950 r. „Caritasie”.
Jakże więc te rozbieżności pogodzić? Skoro jednolita wydawałoby się formacja zaprowadziła jej uczestników w tak różne rejony, to może same idee okazały się błędne bądź też sposób formacji był niewłaściwy? A przecież jest całkowicie inaczej. W SKMA „Odrodzenie”, bardzo liczebnej i prężnej organizacji, jak w soczewce odbija się przecież istota Kościoła, głoszącego wiarę do wszystkich narodów, do wszystkich ludzi i po wszystkie czasy (jak ujął to Sobór Watykański II). Mnogość poglądów, spory ideowe, różnorodność postaw i ocen to chleb powszedni ludzkości przez całą jej historię. SKMA „Odrodzenie” nie należy więc do jednego środowiska, tak samo jak Kościół jest dla każdego, a szczególnie dla tych błądzących, czyli w praktyce dla nas wszystkich.