Bazylika Świętego Krzyża jest bez wątpienia najbardziej „polska” ze świątyń florenckich.
Nie jest rzeczą łatwą ani prostą pisać „pocztówkę” z Florencji, której historyczne centrum stanowi jedno wielkie muzeum. Kiedy ktoś z turystów przebywających w Rzymie, wybierając się na jeden dzień do stolicy Toskanii, prosi o radę, co zobaczyć, zwykle proponuję zacząć od katedry i baptysterium, następnie przejść w kierunku Piazza della Signoria i Palazzo Vecchio, później zwiedzić pobliskie Uffizi, po czym zerknąć na Arno i zbliżyć się do Ponte Vecchio, wreszcie pozostawić „na deser” dwie bazyliki: Santa Croce i San Marco. Żeby zrealizować ten ambitny program w ciągu jednego dnia, biorąc pod uwagę bogactwo historyczne i artystyczne wskazanych obiektów, a także tłumy turystów, trzeba się spieszyć, wykorzystywać każdą chwilę, a i tak coś zostanie na inną okazję.
Ten, kto zna już te obiekty, może pozwolić sobie na zwiedzanie uroczej Florencji śladami wybitnych Polaków – artystów, pisarzy, ludzi nauki, którzy ukochali to miasto i pozostawili w nim trwałe ślady swojej obecności. Wystarczy wspomnieć tych najbardziej znanych spośród poetów: Juliusza Słowackiego, który spędził tutaj ponad półtora roku i napisał sporo różnych utworów, Kornela Ujejskiego, Adama Asnyka i Marię Konopnicką; a z pisarzy Józefa Ignacego Kraszewskiego, Władysława Stanisława Reymonta, Stefana Żeromskiego, wreszcie myśliciela Stanisława Brzozowskiego oraz, już niemal w naszych czasach, dramaturga Tadeusza Kantora, jak też papieża Jana Pawła II. Wielu z nich doczekało się pamiątkowych tablic w różnych dzielnicach miasta, z napisami po łacinie, polsku, włosku.
Ten artykuł chciałbym jednak poświęcić mniej znanym, choć bardzo zasłużonym Polakom, mocno związanym z Florencją, których ślady odnajdziemy we wspomnianej bazylice Świętego Krzyża (Santa Croce).
NAGROBEK KSIĘŻNICZKI ZOFII
Poza sezonem turystycznym do bazyliki można wejść, nie czekając długo w kolejce na zakup biletu. Udaję się od razu do kaplicy Salviati, znajdującej się w głębi lewego transeptu świątyni. Kaplica sąsiaduje z miejscem zarezerwowanym na modlitwę, stąd często jest niedostępna dla turystów, ale wystarczy grzecznie poprosić jednego z porządkowych, żeby móc ją obejrzeć.
W jej lewej części dostrzegam bogato zdobiony nagrobek księżniczki Zofii z Czartoryskich Zamoyskiej. Umieszczony na nim łaciński napis głosi: „Zofia z książąt Czartoryskich, hrabina Zamoyska, urodzona w Warszawie 25 września 1780 r., zmarła we Florencji 27 lutego 1837 r.” (tłum. W.T.). Trochę niżej widzę łaciński cytat z Ewangelii św. Mateusza: „Wielka jest wasza nagroda w niebie” (5, 12).
Są jeszcze dwie inne inskrypcje, tym razem po polsku, na bocznych, niższych częściach pomnika: na tej od strony stóp księżniczki wymieniono jej podstawowe koligacje rodzinne i dodano słowa: „Kochająca Boga i Ojczyznę Polka”; na tej od strony głowy czytamy krótki opis jej zalet i zasług: „Jej piękne przymioty, rzadkie cnoty, niezmordowana dobroczynność, wielka pobożność, były dla rodziny i dla wielu wzorem i nauką. I długą pamięć zostawia”.
Kim była owa Polka kochająca Boga i Ojczyznę, która doczekała się tak wspaniałego nagrobka w znanej na całym świecie świątyni, w której spoczywają także Michał Anioł Buonarotti, Galileusz i wiele innych wybitnych postaci?
Zofia najwcześniejsze lata swojego życia spędziła w Warszawie. Dorastała w Puławach, a nad jej edukacją czuwał m.in. poeta Franciszek Dionizy Kniaźnin. Odznaczała się szczególną urodą – do tego stopnia, że już w czternastej wiośnie życia została uznana przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego za najpiękniejszą młodą damę Warszawy.
Zofia poślubiła Stanisława Kostkę Zamoyskiego, któremu urodziła siedmiu synów i trzy córki. Angażując się społecznie, założyła Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności (1814). To właśnie na rzecz tego stowarzyszenia koncerty dawał ośmioletni wówczas Fryderyk Chopin. Napisała też oryginalny poradnik, zatytułowany „Rady dla córki”, w którym zawarła wskazówki dotyczące właściwego wychowania młodzieży, odwołując się w nim często do Ewangelii i dzieł chrześcijańskich pisarzy, m.in. św. Augustyna.
Za granicę wyjechała z powodu pogarszającego się stanu zdrowia. Zmarła na gruźlicę właśnie we Florencji i tutaj została pochowana. Jej nagrobek w stylu neoklasycznym wykonał w latach 1845–1850 Lorenzo Bartolini, znany rzeźbiarz włoski, mocno związany ze stolicą Toskanii. Przedstawił on martwe ciało księżnej, rozciągnięte na wyobrażonym na sposób klasyczny elegancko zdobionym łóżku. Popiersie kobiety jest wyprostowane i podparte na poduszce, dłonie złożone na kolanach. Twarz jest wychudzona, a głowę zakrywa welon. Na piersi księżnej wisi duży krzyż, a jej ciało jest okryte szatą i grubym kocem.
Posąg umieszczony został w niszy typowej dla pochówków chrześcijańskich. U góry wyznacza go łuk, w środku którego widoczne jest tondo przedstawiające Madonnę z Dzieciątkiem Jezus.
DZIEŁO LENARTOWICZA
Obok grobowca Zofii z Czartoryskich Zamoyskiej znajduje się mniejszy, ale nie mniej ciekawy od strony historycznej i artystycznej pomnik Zofii z Kickich Cieszkowskiej, matki filozofa Augusta Cieszkowskiego. On to, po śmierci żony częściej wracając myślami do swojego dzieciństwa, postanowił upamiętnić pochowaną we Florencji matkę i zlecił swojemu przyjacielowi Teofilowi Lenartowiczowi, przebywającemu i działającemu w stolicy Toskanii, wykonanie pomnika nagrobnego.
Wydaje się, że Lenartowicz może uchodzić za polskiego artystę najbardziej związanego ze stolicą Toskanii. We Florencji pojawił się najprawdopodobniej w 1860 r., będąc już dosyć znanym poetą. Tutaj jednak zdecydował się poświęcić głównie rzeźbiarstwu. W 1861 r. poślubił Zofię Szymanowską, malarkę z rodziny Adama Mickiewicza, którego przyjaźń pozyskał wcześniej, przebywając w Paryżu. Okres florencki nie rozpoczął się jednak dla Lenartowicza szczęśliwie; mocno przeżył śmierć swojego kilkumiesięcznego syna Jana, a wkrótce dotarły też do niego wieści z kraju nad Wisłą o powstaniu styczniowym i jego upadku. W trudnym okresie twórczość i studia nad rzeźbą w jednej ze znanych i cenionych pracowni florenckich były dla niego swoistym lekarstwem.
Zamówienie od Augusta Cieszkowskiego, z którym łączyły go od dawna więzy przyjaźni, bardzo go ucieszyło i stało się nowym bodźcem do twórczości. Lenartowicz wyimaginował nagrobek Zofii z Kickich Cieszkowskiej w kształcie drzwi, wmontowanych w klasycystyczny portal, zwieńczony u góry tympanonem. Wykonał go w latach 1870–1872. Nie trzeba być wielkim teologiem, żeby dostrzec w obrazie drzwi bramę rozumianą jako symbol przejścia do życia wiecznego. Warto zacząć ich oglądanie od tekstu w języku polskim umieszczonego na stopniu, który je podtrzymuje:
„Jeśli z miłością, wiarą i nadzieją zmarły opuszcza ten padół żałoby, na krótko anioł zawiera go w groby: z za wrót grobowych kędy go posieją po drugiej stronie tej żałosnej bramy, jak dzieckiem przyszedł na przeciwną dolę, tak znów dzieciątkiem inny a ten samy wybiega w niebo anielskie pacholę. Ledwie mu zmysły anioł poprzesłania, już go wywozi drugi zmartwychwstania. Z błogą radością, że śmierć jest nam progiem pomiędzy światem doświadczeń a Bogiem”.
Ten rodzaj poetyckiego wyznania wiary w życie wieczne Lenartowicz postanowił przedstawić także w formie artystycznej, tworząc należące do rzadkości dzieło literackie i rzeźbiarskie zarazem. W prawej dolnej części dostrzeżemy wzburzone morze, nad nim niebo z błyskawicą, w morzu zaś człowieka płynącego w kierunku krzyża. Nad tą sceną Lenartowicz przedstawił anioła z opuszczonymi skrzydłami, który uchyla prawe drzwi. Jeszcze wyżej dostrzegamy trzy uosobienia boskich cnót: wiary (krzyż), nadziei (kotwica), miłości (serce). Ta część drzwi symbolizuje życie ludzkie i walkę człowieka z namiętnościami i przeciwnościami, w której jedynym ratunkiem jest Chrystus i Jego krzyż. Cnoty teologiczne, wiara, nadzieja i miłość, są darem Bożym, bez którego nie możemy osiągnąć pełnego szczęścia, czyli zbawienia.
W lewej dolnej części drzwi zauważymy grupę osób na wysepce, patrzących na wyłaniające się z morza słońce; to dusze czyśćcowe czekające na zbawienie. Nieco wyżej widzimy innego anioła, mającego skrzydła uniesione i zamykającego drzwi. Nad nim nagie dziecko zmierza ku drzewu życia, czyli ku Bogu. To historia ludzi, którzy po odbyciu kar czyśćcowych prowadzeni są ku Bogu przez anioła, zamykającego drzwi życia doczesnego.
Ale to jeszcze nie koniec bogatej scenografii niewielkich przecież drzwi. Ich dwie części są oddzielone wąską listwą, na której artysta przedstawił osiem scen, czytanych od dołu do góry, obrazujących osiem próśb wyrażonych w modlitwie „Ojcze nasz” i ukazujących potrzebę i rolę modlitwy w życiu człowieka, która ma mu towarzyszyć w różnych sytuacjach, także zwątpień i pokus.
Dzieło Lenartowicza było dobrze przyjęte i uznane za nowatorskie w formie. Zostało także wyróżnione medalem na międzynarodowej wystawie w Wiedniu w 1873 r. Rok później umieszczono je właśnie w kościele Świętego Krzyża, po tym jak odpowiednia komisja udzieliła wymaganej autoryzacji.
Kaplica Salviati jest nieco ukryta, ale za to zwykle panuje w niej cisza. Szczególna atmosfera tworzy szczególny klimat do oglądania, refleksji i modlitwy. Warto właśnie od niej zacząć zwiedzanie ogromnego kompleksu w poszukiwaniu śladów naszych przodków, którzy znaleźli w nim miejsce swojego wiecznego odpoczynku.