Skoro decyzja nie ma sensu biznesowego na tym planie, musi mieć sens na planie innym. Wygląda więc na to, że biznes medialny, na który pan Hajdarowicz dostał kredyt od milionera Leszka Czarneckiego (opisanego kiedyś przez „Rzeczpospolitą” jako TW), nie służy zarabianiu pieniędzy. Co nie znaczy, że pan Hajdarowicz musi na tym wszystkim tracić. Któż może wykluczyć, że niszcząc powierzone media, nie zarabia w innym miejscu? A może nawet: im szybciej niszczy, tym więcej zarabia?
Co ciekawe, konserwatywnych publicystów wyraźnie zwodzono. Paweł Lisicki ujawnił, że od dawna toczyły się rozmowy o sprzedaży tytułu; jeszcze dwa dni przed czystką padały konkretne oferty. Słychać wiadomości o precyzyjnych sumach, o spotkaniach z inwestorami. Sprawę ewidentnie przewlekano, kluczono, podawano fałszywe tropy. W końcu uderzono – w momencie, gdy władza ma bardzo poważne kłopoty gospodarcze, gdy w kraju rośnie napięcie, gdy mimo wściekłych nagonek nie udaje się zbić notowań opozycji. Usypianie grupy publicystów ofertami sprzedaży pozwoliło jednak osiągnąć władzy cel: zaskoczenie i brak przygotowania na czas „po”. Bo owi publicyści zakładali jednak, że Hajdarowicz kieruje się, może koślawą, ale jednak logiką biznesową. Zakładali, że III RP to kraj w miarę normalny. Dziś już wiemy, że się mylili. Że się myliliśmy. Prawda jest taka, że zakładanie, iż świat wokół nas regulują czytelne, logiczne zasady, to pierwszy krok do klęski.
„Uważam Rze” – największy w ciągu 23 lat sukces medialny prawicy – zostało zamordowane w biały dzień. I już się raczej nie odrodzi, nie w tym kształcie. Było wynikiem spotkania się wielu, w sumie bardzo różnych ludzi, w jednym miejscu i we właściwym czasie. Można mieć jednak pewność, że pojawią się próby wypełnienia luki, zaproponowania czytelnikom czegoś nowego, z elementami ciągłości. Ich konstruktorzy będą jednak mieli trudniej, choćby dlatego, że popularny „Uwarzak” mógł korzystać z infrastruktury Presspubliki, ze wsparcia „Rzeczpospolitej”. Teraz wszystko, włącznie z biurem reklamy, trzeba budować od nowa. I mieć nadzieję, że władzy – której oddech czuć wyraźnie w całej sprawie – nie uda się tych przedsięwzięć zablokować.
Kilka dni temu ks. Henryk Zieliński, redaktor naczelny tygodnika „Idziemy”, powiedział portalowi wPolityce.pl: „Kościół stał się jedną z niewielu ostoi wolności, również wolności słowa”. Zdanie to było częścią komentarza do rządowych planów wprowadzenia przez rząd faktycznej cenzury kazań. Ma ono jednak głębszy sens; skoro owe słowa nas nie dziwią, znaczy to tyle, że nasza demokracja znalazła się na poważnym zakręcie. Paradoksalnie, im władza słabsza, tym w tej sferze groźniejsza. Mamy więc wyścig: czy rządzący zdołają przydusić demokrację zanim sami utoną, czy jednak ich potęga załamie się jako pierwsza?
Jacek Karnowski |