Nagrody przyznawane w dziedzinie literatury mówią wiele nie tyle o aktualnych preferencjach czytelników, ile o aktualnych trendach społecznych. Trudno więc się dziwić, że prestiżową Pokojową Nagrodę Niemieckich Księgarzy otrzymał w tym roku irański pisarz i publicysta, który wychował się w Niemczech – Navid Kermani. To postać dość znana na Zachodzie, ucieleśnia bowiem syntezę oświecenia i islamu, Wschodu i Zachodu. Kermani to oświecony muzułmanin o poglądach lewicowych, prezentujący w swych publikacjach mieszankę chrześcijańskich wartości, tradycyjnego islamu, demokracji, krytyki prawicy. Jednym słowem – tego, co najbardziej podoba się Niemcom.
Do tego czyni to w sposób naturalny, niewymuszony i sympatyczny. Ma też sporo racji w poglądach odnośnie do bieżącej sytuacji politycznej Europy i Bliskiego Wschodu, co wypływa z jego znajomości rzeczy jako orientalisty. Dużo mówi o chrześcijaństwie, a zwłaszcza o prześladowaniu chrześcijan w Syrii. Osobiście przyjaźnił się z porwanymi przez bojowników Państwa Islamskiego katolickimi mnichami z klasztoru Mar Musa, którzy prowadzili dialog międzyreligijny: z ojcem Paolo, o którym nadal nie ma żadnych wieści, i ze zwolnionym w połowie października ojcem Jacques’iem, który przed porwaniem powiedział Kermaniemu: „Chrześcijański Zachód nas opuścił”.
W swoim przemówieniu z okazji przyznania mu Pokojowej Nagrody Kermani napiętnował obraz islamu wytwarzany przez Państwo Islamskie, chociaż sam przyznał, że już od dziesięcioleci islamski terror rozpowszechniany jest w szkołach koranicznych, książkach, telewizji. I że islam stracił swoją kulturową substancję, gdyż wszystko przeniknięte zostało Koranem. „Nie ma już islamskiej sztuki”, konstatuje Kermani, odnosząc się do islamu jako cywilizacji. Resztki tego, co zostało z prawdziwego, tradycyjnego islamu, niszczone są przez Państwo Islamskie, którego zachodnie państwa nie chcą powstrzymać. I chociaż Kermani wzdraga się przed nawoływaniem do wojny z Państwem Islamskim, to jednak wzywa Zachód do interwencji w Syrii, zanim bojownicy PI zaatakują Europę. Swoje wystąpienie Kermani zakończył prośbą do wszystkich zebranych o modlitwę za prześladowanych chrześcijan, a do ateistów o zwrócenie się do Boga z prośbą, aby zwyciężyła miłość.
Żaden z zaproszonych na tę uroczystość gości nie czuł się tą prośbą obrażony. Dlaczego? Bo wyraził ją niechrześcijanin, któremu w Niemczech wolno nawet publicznie wzywać do modlitwy za prześladowanych wyznawców Chrystusa. Obraz świata, jaki prezentuje Kermani, to świeckość religii i tradycji, we wszystkich wyznaniach – czy to w islamie, czy w chrześcijaństwie. Dla niego jednak najwyższą wartość ma estetyka. I na tej płaszczyźnie właśnie znajduje wspólny język z niewierzącymi Europejczykami, którzy wierzą w estetykę, kulturę, prawa człowieka – ale nie w Boga. Chociaż, oczywiście, lubią przedstawiać się jako osoby o bogatym życiu duchowym, gdyż zupełnie nieuduchowionym też nie wypada być.
Pozostaje pytanie: co Kermani zrobi ze swoją popularnością pośród Niemców? Czy założy własną partię? A może zaciągnie się w szeregi CDU, aby po jakimś czasie pozbyć się literki „C” z nazwy partii? U niemieckich wyborców, pośród których coraz więcej jest muzułmanów, miałby niechybnie powodzenie. Ale także pośród samych Niemców, którzy lubią, jak się ich przywołuje do porządku i gani. Ale, broń Boże, nie ze strony chrześcijan. A wtedy scenariusz, jaki przedstawił Michel Houellebecq w swojej ostatniej książce „Uległość”, może przestać być już tylko literacką fikcją. Może więc najlepiej będzie, jeśli Kermani pozostanie przy pisaniu.
Stefan Meetschen |