Przedwyborcza gra jest bardzo prosta: opozycja chce dziś ciągłej awantury i eskalacji przemocy, a obóz rządzący wie, że nie może dać się złapać w tę pułapkę. Kto pierwszy popełni błąd, ten przegra. Wyniku starcia na tym polu nie sposób dziś przewidzieć, bo o ile ministrowie czy posłowie potrafią zazwyczaj kontrolować swoje zachowanie, o tyle „niższe rangi” – już nie zawsze. Symptomatyczne było zdarzenie, do którego doszło podczas uroczystości na placu Piłsudskiego w Warszawie, w czasie upamiętnienia napaści Niemiec na Polskę, które głośnymi okrzykami zakłócała grupa aktywistów opozycji. Po kilku minutach jazgotu podeszła do nich pani pełnomocnik wojewody ds. obchodów stulecia odzyskania Niepodległości i otwartą dłonią uderzyła w twarz jedną z kobiet, znaną zresztą z notorycznego rozrabiania podczas tego typu ceremonii.
Można zrozumieć irytację przedstawicielki wojewody; w końcu nie była to impreza partyjna czy nawet rządowa, ale państwowa, poświęcona najtragiczniejszemu wydarzeniu w naszych dziejach. Zachowania pełnomocnika wojewody nie należy jednak usprawiedliwiać; funkcjonariusz państwowy musi panować nad swoimi emocjami, a na pewno nie może sięgać po przemoc jakiegokolwiek rodzaju; do tego prawo ma tylko policja. No i najważniejsze: jeden taki incydent sprawia, że tzw. działacze KOD dostają do ręki cenny argument propagandowy i mogą przedstawiać się jako ofiary, tak w kraju, jak i za granicą. A wykreowanie wrażenia, że w Polsce rządzi brutalny reżim, jest jednym z ich głównych celów. Dobrze, że szef MSWiA Joachim Brudziński szybko potępił zachowanie pani pełnomocnik, a ona sama błyskawicznie podała się do dymisji.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 36 (674), 9 września 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 22 września 2018 r.