W Nowym Wspaniałym Świecie panuje perfekcyjny narkosocjalizm, wszyscy są szczęśliwi, mają wolność od ograniczeń moralnych, „zakazuje się zakazywać”, religię zastępują seks i rozrywka. Nawet elity nie marnują czasu na myślenie i czytanie, wydajnie pracują i jeżdżą na egzotyczne wakacje. Ludzie zaspokajają indywidualne potrzeby, wolni od jakichkolwiek przywiązań; małżeństwo już nie istnieje. Nie są jednak wyobcowani, jednoczy ich powszechny konformizm. Czy ten raj nie jest atrakcyjną wizją w czasach, gdy nawet inteligenci zamiast o książkach wolą rozmawiać o zakupach i wakacjach? Gdy w celu pogodzenia niedzielnych zakupów z niedzielną powinnością katolika powstają kaplice w centrach handlowych?
Idea konsumpcyjnego „szczęścia” przestaje dziwić i coraz bardziej staje się centralną normą, kryterium dobra społecznego, wręcz źródłem moralności. I coraz bardziej – nawet jeśli jej nie podzielamy – stajemy się na nią uodpornieni. Pewnie dlatego żadnego poruszenia dziennikarzy nie wywołała deklaracja premiera Tuska w czasie konferencji inaugurującej prace nad ustawodawstwem in vitro. Zapytany o los nadliczbowych zarodków, premier zapewnił, że sprawa będzie potraktowana bardzo poważnie, po czym uprzedził, że w tej kwestii jego partia nie będzie kierować się „żadną ortodoksją”, „żadną zewnętrzną normą” – oprócz szczęścia ludzi. Czysty Huxley, prawda? Tylko kogo to dziwi?
Nie przepadam za pojęciem „lemingi”. Często mam wrażenie, że to taki językowy barwnik, służący do mimikry lemingom centroprawicowym. Ale pojęcie kursuje. I chyba najkrótsza definicja Nowego Wspaniałego Świata to po prostu cywilizacja lemingów. Czytajmy Huxleya – póki czas.
Marek Jurek |