Epidemia koronawirusa ma następstwa o wiele szersze, niż tylko medyczne. Przede wszystkim wpływa na społeczeństwa, i to w skali globalnej.
Wpływa również na gospodarkę – nie tylko na obszarze Chin, gdzie choroba się pojawiła. To wszystko pociąga za sobą rozmaite problemy polityczne.
– Niestety, dialog dotyczący koronawirusa i jego skutków będzie w znacznej mierze oparty na teoriach spiskowych – mówi tygodnikowi „Idziemy” rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula prof. dr hab. Wawrzyniec Konarski. – Z jednej strony wielkie firmy farmaceutyczne usiłują dowieść swojej skuteczności, z drugiej pojawiają się plotki, że cała sprawa może być efektem walki politycznej wewnątrz Chin. Efektem będą nastroje dekadenckie. Informacje o rozwoju epidemii – podkreśla – docierają do nas błyskawicznie, co przekłada się na mnożące się obawy wśród ludzi.
A obawy te mają swoje podstawy. – Hiszpanka zabiła więcej ludzi niż zginęło podczas I wojny światowej – zaznacza prof. Konarski.
HISZPANKA I SARS
Bo koronawirus to nie jest pierwsza choroba groźna w skali światowej. Właśnie grypa hiszpanka, a także grypa azjatycka oraz Hong-Kong, grypa A/H1N1 i wreszcie AIDS – to tylko przykłady wielkich epidemii. Medycyna, co prawda, idzie naprzód, ale wirusy wcale nie dają za wygraną.
Zwana hiszpanką pandemia (czyli epidemia choroby zakaźnej występująca na bardzo dużym obszarze w tym samym czasie) grypy w latach 1918-1919 zabiła co najmniej 50, a może i 100 mln ludzi na całym świecie. Była to najbardziej śmiercionośna epidemia w najnowszych dziejach ludzkości. Jej nazwa pochodzi od powszechnej opinii, jakoby rozwinęła się w Hiszpanii. W rzeczywistości było inaczej: walczące w I wojnie światowej kraje cenzurowały informację o skali zachorowań i śmiertelności, a Hiszpania pozostawała neutralna i informacje o pandemii były tam publikowane. Pierwsza fala hiszpanki nadeszła wiosną 1918 r., była wysoce zakaźna, ale łagodna w przebiegu. Druga fala, od sierpnia 1918 r., odznaczała się niezwykle wysoką śmiertelnością. Największe ogniska grypy występowały na froncie i w obozach jenieckich, a jedna trzecia chorych umierała. Trzecia fala miała miejsce między końcem 1918 a marcem 1919 r.
Nieco zbliżona do koronawirusa była natomiast epidemia SARS w latach 2002-2003. SARS to skrót od Severe Acute Respiratory Syndrome, czyli zespół ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej. Pierwszy przypadek zdiagnozowano pod koniec 2002 r. w prowincji Guangdong, na południu Chin. Władze ChRL długo starały się ukryć chorobę, ale szybko trafiła ona do Hong Kongu, Wietnamu i Tajlandii, a tamtejsi lekarze zrozumieli, że to nie jest zwykłe zapalenie płuc.
Choroba rozprzestrzeniała się błyskawicznie. Trafiający do szpitali pacjenci zarażali kolejne osoby, w tym lekarzy i pielęgniarki. Dopiero w marcu 2003 r. Światowa Organizacja Zdrowia poinformowała służby medyczne na świecie o epidemii, wprowadzono też obowiązkowe badania ochronne dla podróżujących do Azji. Objawy SARS przypominają grypę: gorączka, osłabienie, bóle mięśni, kaszel, duszności. Pacjenci przeważnie muszą być podłączeni do respiratora. Najwięcej przypadków odnotowano w Chinach (ponad 5 tys.) i Hongkongu (blisko 2 tys.). W USA zachorowało 27 osób, w krajach Europy pojawiały się pojedyncze przypadki. W sumie zachorowało wówczas ponad 8 tys. osób, 774 z nich zmarły.
DLACZEGO WUHAN?
Podobnie jak w przypadku SARS, epidemia koronawirusa zaczęła się w Chinach, w Wuhan, 1200 km na południe od Pekinu. Wuhan ma 11 mln mieszkańców, czyli populację większą niż Nowy Jork, ale zarazem siódmą co do wielkości w ChRL.
Skąd wziął się wirus? Są na ten temat co najmniej dwie, całkowicie odmienne, teorie. Pierwsza – że pochodzi od zwierząt. Jego nosicielem miały być nietoperze; z nich wirus przeszedł na przypominające nieco mrówkojady i żyjące głównie w Azji łuskowce, nielegalnie poławiane i zabijane dla mięsa i łusek. Zjedzenie zakażonego mięsa łuskowców miało spowodować chorobę u ludzi. Tak przynajmniej twierdzą naukowcy z Południowochińskiego Uniwersytetu Rolniczego. Nie wyjaśniają jednak, czemu akurat teraz ktoś zjadł zakażonego łuskowca – a nie stało się to rok czy dziesięć lat temu.
Drugą teorię przedstawił cytowany przez „Washington Times” były izraelski oficer wywiadu Dany Shoham. Koronawirus miałby pochodzić z Instytutu Wirusologii Wuhan, a konkretnie jest efektem (być może ubocznym) przeprowadzanego tam tajnego programu broni biologicznej. Choć na to nie ma żadnych dowodów, to jednak podległy Chińskiej Akademii Nauk Instytut Wirusologii Wuhan faktycznie istnieje i mieści się w dzielnicy Jiangxia tego miasta. Wyposażony jest w supernowoczesne laboratorium, całkowicie odizolowane od świata zewnętrznego. Oczywiście kierownictwo instytutu zdecydowanie odrzuciło wszelkie zarzuty, ale wypowiadając się dla mediów znany ekspert prof. Richard H. Ebright, dyrektor Instytutu Mikrobiologii Waksmana w amerykańskim stanie New Jersey, nie wykluczył, iż wirus mógł się wydostać z chińskiego instytutu wskutek wypadku. Czyli – tak naprawdę nic nie wiadomo.