Misją każdej rodziny jest promieniowanie „duchem rodzinnym”.
„Bóg powierzył rodzinie projekt przekształcania świata w dom, aby wszyscy mogli odczuwać, że każdy człowiek jest bratem”. „Uważne spojrzenie na życie codzienne […] ujawnia istniejącą wszędzie potrzebę potężnego zastrzyku ducha rodzinnego” (Franciszek, „Amoris laetitia”).
Tak więc dziś misją każdej rodziny jest promieniowanie „duchem rodzinnym”: ciepłem, przyjaźnią i troską, dzięki którym świat staje się lepszy. I nie twierdzę, że jesteśmy idealni, lecz raczej (o czym świadczy choćby fakt, że mamy w ręku ten tygodnik), że sami dostaliśmy bardzo dużo, a komu wiele dano… „Rodziny otwarte i solidarne – pisze papież – czynią miejsce dla ubogich, są zdolne do nawiązania przyjaźni z tymi, którzy mają od nich gorzej”. „Mają gorzej” nie materialnie – nieraz wręcz przeciwnie. Chodzi o ubóstwo moralne, duchowe, różne odcienie życiowego zagubienia. Nie trzeba ich długo szukać: są w sąsiednim domu, parafii, szkole naszych dzieci. A każda ma tylko jedno życie, które dzięki nam może potoczyć się według bardziej wzniosłego scenariusza.
To jasne, że porządek miłości na pierwszym miejscu stawia dobro własnej rodziny. Staramy się o zdrowe środowisko dla naszych dzieci, przyjaźnie zawieramy z „równymi sobie” i z tymi, którzy „ciągną w górę”. Ale przecież dla wielu to my jesteśmy osobami, które pokazują, że można żyć piękniej, inspirują i zachęcają do zmian. I nie mówmy, że sami mamy jeszcze tyle do zrobienia! To prawda, a mimo to ile jest rzeczy, które możemy ofiarować innym: nasz czas, troska, słowa nadziei, że dadzą radę. Rodziny zagubione, walczące z nałogami, w wątpliwej kondycji moralnej… Wyciągajmy do nich ręce, otaczajmy serdecznością, odwiedzajmy i zapraszajmy do domu, choćby na spotkania, gdzie będzie też grono naszych przyjaciół z innych środowisk. Jakiż to impuls do wzrostu dla tych ludzi, z których każdy ma własną, często niełatwą historię. Trzeba się w nich wsłuchać, starać się zrozumieć, spojrzeć na nich kochającymi oczami Jezusa. To Jego „dzieci specjalnej troski”, które w niebie powita z największą radością. Św. Josemaría Escrivá zwykł mawiać, że na sto dusz interesuje nas sto.
Znam takie rodziny i wiem, że to możliwe, choć wymaga wyjścia ze strefy komfortu i rozwinięcia „wyobraźni miłosierdzia”, o którą prosił Jan Paweł II. „Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani zamożnych sąsiadów […]. Lecz zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy”. To prawda, rodziny, choćby i „zdrowe”, lecz egoistycznie skupione wyłącznie na dobru swoich członków, nie są tak szczęśliwe, jak te otwarte na innych i promieniujące wokół tym rodzinnym duchem, którego tak głodny jest dzisiejszy świat.