30 kwietnia
wtorek
Mariana, Donaty, Tamary
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Życie pod telefonem

Ocena: 4.95
4540

Najtrudniejsze doświadczenie to wyjazd do pobrania trzustki i nerki od 11-letniego chłopca. Nieszczęśliwy wypadek na rowerze, brak kasku, rozbita głowa. Jedyne dziecko, matka pracująca w tym szpitalu jako pielęgniarka anestezjologiczna. Masa miejscowych ludzi pracujących razem z nią. Prośba matki, aby wypchać go serwetami chirurgicznymi tak, by ciało nie było zapadnięte. Razem z koleżanką, młodą chirurg, musiały się o to zatroszczyć. – Chyba najgorsze, co może być, to właśnie dzieci – mówi Agnieszka.

Z rodziną osoby, od której pobierano narządy, zespół się nie spotykał. To zadanie anestezjologa na miejscu. Anestezjolodzy przechodzą specjalne kursy, jak przekonać rodzinę, żeby uzyskać zgodę na pobranie narządów. Jeśli chory wyraził chęć ich oddania, to tak naprawdę rodzina nie ma nic do powiedzenia. Polskie prawo mówi, że narządy można pobrać. Ale rodziny bywają różne, często są trudne sytuacje, nagłe, więc ze względu na szacunek lekarz rozmawia z najbliższymi. Jeśli nie ma wpisu dnej osoby w krajowym rejestrze dawców, to rodzina decyduje.


Walka z czasem

Fizycznie była to praca taka sama jak każda inna. Psychicznie – o wiele gorsza. W dodatku poza wyjazdami taka pielęgniarka musiała wypracować godziny w ramach dyżurów w szpitalu. Pieniądze były częściowo płacone przez ministerstwo zdrowia, a wyjazdy były w ramach czasu wolnego. Zdarzało się, że Agnieszka była 56 godzin na nogach. Najpierw poranny dyżur, później wyjazd do pobrania i powrót nad ranem kolejnego dnia. Po oddaniu narządu na stół operacyjny – rozpoczęcie kolejnego dyżuru i znowu podróż. Potem powrót i znowu praca według grafiku. Kiedy po takim maratonie wracała do domu, pojawiał się problem z zaśnięciem. Zmęczenie i adrenalina robiły swoje.

Praca w zespole pobraniowym to ciągła walka z czasem. Pierwsi od stołu odchodzili ci, którzy pobierali serce. Mieli trzy, cztery godziny. Inny zespół w danym mieście w tym czasie przystępował do operacji biorcy. Tak, aby dostarczone serce od razu móc wszczepić. Czas maksymalnie trzeba było skracać. Trzustka – to już sześć, osiem godzin, podobnie wątroba. Zawsze im krócej, tym lepiej. Wszczepienie narządu to kolejne siedem godzin pracy przy stole operacyjnym podczas zabiegu. Tutaj upływające godziny były stałą presją.


Walka o życie

Szybka jazda w środku nocy, 160 km/h. Niestety, w walce z czasem zdarzały się wypadki. Od tragedii dzieliły ich metry, sekundy. W tej pracy karetka nie jest najbezpieczniejszym środkiem transportu. Szczególnie na naszych drogach, gdy trzeba pędzić z dużą prędkością. Przy powrocie ze Słubic na karetkę nagle zaczął jechać samochód z naprzeciwka, stary żuk, którego kierowca zasnął za kierownicą. Na szczęście mieli dobrego kierowcę. Inny zespół miał groźny wypadek przy powrocie nad ranem z Lublina: karetka spadła z wiaduktu.

Dla Agnieszki wzorem w zawodzie była pierwsza mistrzyni, sympatyczna siostra Grażyna – starsza pielęgniarka z Konstancina. Ona ją wszystkiego uczyła, wpoiła jej zasadę, że gdy przychodzi zmęczenie i zniechęcenie, to ważne, żeby do pacjenta podchodzć tak, jakby to była własna matka albo ktoś, kogo bardzo się kocha. Ta reguła sprawdziła się, i Agnieszka przeniosła ją na Banacha.

Nigdy nie bała się zmarłych. Kiedy koleżanki ze szkoły pielęgniarskiej wzdragały się przed myciem martwych ciał, ona jedna to robiła. A przy pobraniach została w niej troska o to, aby zmarłego ładnie pozszywać.

Wiele pielęgniarek nie chciało tak pracować – ze względów psychicznych, ze zmęczenia. Bo tam nie ma miejsca na płacz czy rozczulanie się nad każdym pacjentem. Agnieszka toczyła wewnętrzną walkę, aby nie zwariować. Nie było mowy o psychologu, który miałby pomóc pracownikom. Obroną była ucieczka w pracę i wewnętrzna mobilizacja.


To już koniec

Zrezygnowała z pracy w zespole, bo potrzebowała stałych pieniędzy. Ministerstwo płaciło szpitalowi, a dyrekcja szpitala wypłacała wynagrodzenie nieregularnie: co pół roku, co kilka miesięcy. Owszem, dobrze było dostać większą kwotę, ale kiedy Agnieszka miała do spłaty kredyt, potrzebowała regularnych wpływów na konto. Rozpoczęła pracę na drugim etacie, w innym szpitalu, aby zyskać płynność finansową.

Zdrowie też zaczęło się psuć. Ale najgorsza była niewola. Wszędzie z telefonem, nawet prysznic trzeba było brać z komórką w zasięgu ręki. Niczego nie można sobie zaplanować. Wezwania w najdziwniejszym momencie: spotkanie, impreza urodzinowa, lekcja w szkole językowej. I jeśli Agnieszka miała czas, to jechała do szpitala, jeśli nie, to już karetka jechała po nią. Nie mogła się z nikim umówić.

Na kilkanaście dziewczyn, z którymi Agnieszka pracowała przy przeszczepach, tylko dwie mają mężów i dzieci. Przed podjęciem pracy były już po ślubie. Pozostałe, jeżdżące „na telefon”, nie ułożyły sobie życia.

Pracę zakończyła w sierpniu 2015 r. Teraz pracuje na bloku operacyjnym szpitala w Piasecznie. Wyraziła zgodę na pobranie swoich narządów w razie śmierci. Jej rodzice wiedzą, co mają zrobić.

Skończywszy pracę w zespole pobraniowym, poczuła ulgę i wolność. Dziś potrafi nawet zostawić telefon, kiedy idzie na zakupy.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 30 kwietnia

Wtorek, V Tydzień wielkanocny
Chrystus musiał cierpieć i zmartwychwstać,
aby wejść do swojej chwały.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 14, 27-31a
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
+ Nowenna do MB Królowej Polski 24 kwietnia - 2 maja

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter