Był jednym z najwybitniejszych polskich dowódców. Potrafił zachować dystans do przedsięwzięć, które uważał za daremne przelewanie krwi. Miał ogromny autorytet, choć wielu jego uwag politycy nie uwzględniali. Jak się okazywało po czasie – ze stratą dla polskich spraw.
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe | Generał Kazimierz Sosnkowski z żołnierzami 3 Dywizji Strzelców Karpackich, 1944 r.Kazimierz Sosnkowski zaczął konspirację niepodległościową jako student Politechniki Warszawskiej. Szybko został dostrzeżony przez Józefa Piłsudskiego, który powierzył mu utworzenie we Lwowie Związku Walki Czynnej, sprawującego kuratelę nad ruchem strzeleckim. Kiedy wybuchła wojna, młodzi strzelcy w szarych mundurach dawali rodakom wiarę w odzyskanie niepodległości. O Piłsudskim mówiono „Komendant”, o Sosnkowskim – „Szef”, bo organizował pracę i stał na czele sztabów, czy to w oddziałach strzeleckich, czy w legendarnej I Brygadzie.
Stanowił z Piłsudskim tandem. Nawet w więzieniu magdeburskim był jego jedynym towarzyszem niedoli. Razem powrócili do Warszawy w listopadzie 1918 r. i razem organizowali Wojsko Polskie. W czasie decydującego starcia z bolszewicką Rosją to właśnie jemu Piłsudski powierzył funkcję ministra spraw wojskowych. Ich relacje popsuły się w czasie przewrotu majowego. Sosnkowski był rozdarty między lojalnością wobec Komendanta a sprzeciwem wobec wojny domowej. Na znak protestu targnął się na swoje życie. Strzał z rewolweru wycelowanego w serce okazał się chybiony, jednak zaciążył na jego karierze. Przestał być „numerem drugim” w wojsku.
APELE O JEDNOŚĆ
Wobec zagrożenia wojennego gen. Sosnkowski postulował, aby utworzyć na wzór 1920 r. rząd jedności narodowej. Uważał, że gdy los wolnej Polski może zostać na dziesięciolecia zdeptany przez imperialistyczne plany sąsiadów, trzeba utrzymać przynajmniej wewnętrzną siłę, konsolidując wszystkie siły polityczne. Do tego planu próbował przekonać i prezydenta Ignacego Mościckiego, i marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza. Bezskutecznie. Podobnie było na emigracji, na której znalazł się po kampanii wrześniowej. Niewielu podzielało jego pogląd. Luminarze rządu na uchodźstwie wybierali raczej zgubną grę w „polskie piekiełko”, której ofiarą padł też Sosnkowski. Generał Władysław Sikorski 13 listopada 1939 r. powierzył mu dowództwo nad Związkiem Walki Zbrojnej, który w okupowanym kraju miał prowadzić konspiracyjną walkę. Autorytet, umiejętność doboru współpracowników i talent organizacyjny Sosnkowskiego sprawiały, że realizacja zadania utworzenia podziemnych struktur wojskowych przebiegała sprawnie. Sosnkowski podjął starania o powrót do okupowanej Polski, aby osobiście nadzorować prace konspiracyjne. Ale na to nie było zgody Sikorskiego. Podatny na podszepty doradców, uwierzył, że obecność Sosnkowskiego w kraju jeszcze bardziej wzmocni jego pozycję, a on stanie się „politycznym zagrożeniem”. W konsekwencji nie tylko nie został wysłany do Polski, ale także odwołano go z funkcji komendanta ZWZ.
Relacje między Sikorskim a Sosnkowskim pogorszyły się dodatkowo rok później na tle oceny polityki prowadzonej w stosunku do Sowietów. Sosnkowski był zwolennikiem twardego kursu wobec Stalina. Sikorski, pod presją Churchilla, zaczął wierzyć, że Sowieci to „sojusznik naszych sojuszników”. Jak należało postępować, Sikorski przekonał się boleśnie wiosną 1943 r. W wyniku ujawnienia zbrodni katyńskiej Stalin zerwał wszelkie relacje z rządem polskim, a dwa miesiące później Sikorski zginął w niewyjaśnionej do dziś katastrofie lotniczej w Gibraltarze. Po jego śmierci Sosnkowski stanął na czele wojska polskiego walczącego w kraju i na wszystkich frontach.
NA CZELE WOJSKA
Był naczelnym wodzem w najtrudniejszym momencie, kiedy ważyły się powojenne losy Polski. Obawiał się, że Polska zostanie przez aliantów złożona na ołtarzu doraźnych umów z Sowietami. „Trzeba skupiać wszystkie siły polityczne, moralne i fizyczne dla obrony przeciwko aneksyjnym planom Moskwy” – pisał w instrukcjach latem 1944 r. Dlatego przeciwny był akcji „Burza”. „W obecnych warunkach – stwierdzał – jestem bezwzględnie przeciwny powszechnemu powstaniu, którego sens historyczny musiałby z konieczności wyrazić się w zmianie jednej okupacji na drugą”. Uważał, że ani struktury AK, ani administracja cywilna polskiego państwa podziemnego nie powinny ujawniać się na terenach, na które wkracza Armia Czerwona. Losy AK na Wileńszczyźnie, Wołyniu, Podolu czy Lubelszczyźnie potwierdzały słuszność jego diagnozy.
Krytycznie odnosił się do pomysłu wzniecenia powstania w Warszawie. Chłodno kalkulował, że przyniesie ono niewyobrażalne straty, a w pomoc sowiecką nie wierzył. Czuł jednak, że wybuch walk w stolicy staje się nieuchronny. Kiedy się rozpoczęły, codziennie podejmował starania o zwiększenie alianckiej pomocy. Zabiegał u Brytyjczyków o zgodę na desant w Warszawie elitarnej Samodzielnej Brygady Spadochronowej gen. Stanisława Sosabowskiego, co mogło zwiększyć szanse militarne powstania. Bezskutecznie! Sam również chciał dotrzeć do walczących. Dostrzegał coraz większe osamotnienie Polski i ewidentną zdradę sojuszników. Dał temu wyraz w dramatycznym rozkazie z 1 września 1944 r.: „Samotność kampanii wrześniowej i samotność obecnej bitwy o Warszawę – oto tragiczna i potworna zagadka, której my Polacy odcyfrować nie umiemy na tle technicznej potęgi Sprzymierzonych. Nie umiemy dlatego, że nie straciliśmy jeszcze wiary, że światem rządzą prawa moralne”.
Reakcją na te słowa gorzkiej prawdy było wymuszone przez Churchilla odwołanie Sosnkowskiego z funkcji naczelnego wodza. Opuścił Londyn i wyjechał do Kanady. Stamtąd patrzył na Polskę, której powojenny los spełniał się zgodnie z jego przewidywaniami. Do końca wierzył jednak, że kiedyś wolność nadejdzie. Organizował życie emigracji niepodległościowej, zabiegał o zgodę, gdy środowiska polityczne „polskiego Londynu” kłóciły się i dzieliły. Zmarł 55 lat temu, 11 października 1969 r. Jego prochy powróciły do ojczyzny w 1992 r. i spoczęły w podziemiach archikatedry św. Jana w Warszawie.