Drugi obszar, o który małżeństwo musi się troszczyć, to rozwój dziecka. – Przede wszystkim uzupełniamy braki w nauce, w czytaniu. Dzieci nie mają nawyku odrabiania lekcji. U nas do tego służy duży stół w jadalni. Oczywiście każdy ma swoje biurko, ale to miejsce na rozwój pasji. Często dzieci mają encyklopedyczną wręcz wiedzę np. w zakresie geografii, ale są w szkole usadzane, bo nie mają osiągnięć w matematyce. A trzeba zwracać uwagę na mocne strony! Ten indywidualny potencjał dzieci przekazujemy szkołom, by nasze dzieci mogły też zabłysnąć w klasie. Kiedyś w lutym przyszedł do nas Marcin, w wieku gimnazjalnym, a w maju napisał swój pierwszy wiersz na Dzień Matki i dostał piątkę. Po powrocie ze szkoły rzucił się na mnie i szczęśliwy mówił: „Ciociu! Ja po raz pierwszy w życiu dostałem piątkę!”. Wiele razy przeżywaliśmy takie radości – mówi z dumą Zofia Walkowska.
Na początku pracy jako pogotowie rodzinne mieli problemy ze szkołami: zarzucano im nawet, że sprowadzają do nich patologię. – W tej chwili mamy wspaniałe relacje ze szkołami. Nasze dzieci mają duże problemy edukacyjne, ale polubiły szkołę. Mają bagaż złych doświadczeń, dlatego bardzo dbamy o budowanie ich pewności siebie. Mówimy: „Idziesz do szkoły z czystą kartą. Masz nową szkołę i nowe wyzwania. Pomogę ci, wierzę w ciebie, na pewno sobie poradzisz” – tłumaczy pan Józef.
Kolejną, niezwykle istotną kwestią, jest powrót do korzeni, czyli pomoc w budowaniu relacji dziecka z rodzicami czy dziadkami. – Kiedy dzieci są skrzywdzone przez najbliższych, tłumaczymy: „To są twoi rodzice; piją, bo to jest choroba. Mów mamie, że jeśli chce cię odzyskać, musi się leczyć”. Szybko przekonałam się co do słuszności współpracy z rodzicami, kiedy zaobserwowałam, jak głęboko zakorzeniona jest w dzieciach ogromna miłość do nich – mówi pani Zofia. – Mieliśmy rodzeństwo z rodziny alkoholowej. Dzieci bardzo źle mówiły o swoich rodzicach. Zapraszaliśmy mamę na urodziny syna, nie przyjechała. Ale kiedy wreszcie po kilku miesiącach mama je odwiedziła, nie do końca trzeźwa, dzieci całowały jej ręce. To nas nauczyło pokory. Bez korzeni drzewo usycha – przyznaje. – Tłumaczymy też rodzicom, że dzieci potrzebują stałego kontaktu, trzymania za rękę, spacerów czy zainteresowania się szkołą, niekoniecznie pieniędzy. W jednym przypadku pracowaliśmy intensywnie z tatą, by zaopiekował się swoimi dziećmi, brakowało mu wiary w siebie, jednak po namowach zawalczył o nie i bardzo dobrze sobie radzą. Wiele dzieci wraca do swoich rodzin biologicznych albo do rodzin adopcyjnych, nigdy do domu dziecka, to również nasz ogromny sukces.
Czwarty obszar to budowanie relacji, żeby dzieci nie czuły się wyizolowanie. – Przebywając u nas, są wyrwane nie tylko ze swojej rodziny, ale też ze środowiska, zresztą często toksycznego. Naszą rolą jest odnowienie ich relacji z innymi ludźmi. Do tej pory jeden dwudziestoczterolatek nadal nas odwiedza, przyjeżdża do wujka naładować akumulatory. Jego rodzinie udało się zyskać akceptację w lokalnym społeczeństwie, a on sam powtarza, że gdyby nie my, nie miałby skończonej szkoły – opowiadają Walkowscy.
Ostatnia kategoria to dbałość o potrzeby społeczne – żeby dziecko mogło się zapisać do klubu sportowego czy iść do kościoła. – Przeżywaliśmy razem z naszymi wychowankami chrzty, Pierwsze Komunie, bierzmowania, a nawet kursy przedmałżeńskie. Ale bywają też trudne chwile. Czasem poranione dziecko powie: „Gdzieś mam waszego Boga, on mi nie pomógł”. Mają wielkie pretensje – mają prawo do emocji, my próbujemy je łagodzić, zwracamy uwagę na to, co już udało się osiągnąć – mówią małżonkowie.
W zespole siła
Państwo Zofia i Józef twierdzą, że tylko dzięki wiedzy i wytężonej pracy w wymienionych obszarach tak wiele dzieci powraca do rodzin biologicznych. I co ważne, Walkowscy pracują w zespołach, nigdy sami. – W skład zespołu wchodzi koordynator z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Koninie, asystent z danej gminy, z GOPS-u albo MOPS-u, psycholog albo psychiatra, pedagog, pani z ośrodka adopcyjnego, kierowniczka pieczy zastępczej z konińskiego PCPR-u, wychowawca z obecnej i dawnej szkoły – bo dzieci wracają przecież do swojego środowiska. Najważniejsze jest to, że wszyscy mówimy jednym głosem, w każdej sytuacji. I tej trudnej, i radosnej – zaznaczają małżonkowie.
– My czerpiemy z naszej pracy siłę, to nasze życiowe powołanie. Pan Bóg dał nam taki talent, niczego innego nie potrafiłabym robić – stwierdza pani Zofia.