Biją dzwony i rozpoczyna się Msza pogrzebowa. „Z ust do ust ludzie podają sobie, co się teraz dzieje, kto niesie na ramionach trumnę, kto podąża w kondukcie.” Kiedy dobiega końca, „Katarzyna krzyczy wraz z innymi, chociaż czuje się tym trochę zawstydzona: Zwy-cię-ży-my! Zwy-cię-ży-my!
„Trzeciego listopada Katarzyna i jej rodzice wysiadają z tramwaju na placu Komuny Paryskiej, przez mieszkańców Żoliborza uparcie nazywanym placem Wilsona. (…) Ludzie wypełniają cały plac, stojąc głowa przy głowie, a jeszcze nadciągają nowi. To ludzkie mrowie jest tak liczne, że nikłe i mało groźne wydają się porozstawiane siły bezpieczeństwa – armatki wodne, gaziki i niebieskie milicyjne suki. (...) w stronę kościoła przesuwają się szeregi górniczych czapek, białych kapeluszy hutników, fartuchów służby zdrowia i ludowych strojów z różnych regionów, a nad nimi sztandary oficjalnych delegacji, których niekończąca się lista recytowana jest stale przez megafon:
– Delegacja Zakładów Mechaniki Precyzyjnej Unitra Gdańsk, Stocznie Gdańskie, Gdyńskie, Stocznia Marynarki Wojennej, Zagłębie Miedziowe Lubin, delegacja rolników indywidualnych ziemi kaliskiej, poczet sztandarowy Politechniki Warszawskiej…
Katarzyna ma wrażenie, że zjechała się tu cała Polska. Kolejno odczytuje napisy na transparentach, wypisane charakterystyczna czcionką, z biało-czerwoną chorągiewką (…) sponad ludzkich głów sterczą biało-czerwone flagi i tabliczki ze zdjęciami wątłego mężczyzny w czarnej sutannie. Aż się wierzyć nie chce, że ten niepozorny człowiek o delikatnych rysach twarzy i łagodnych oczach mógł zgromadzić tak nieprzebrane tłumy.”
Biją dzwony i rozpoczyna się Msza pogrzebowa. „Z ust do ust ludzie podają sobie, co się teraz dzieje, kto niesie na ramionach trumnę, kto podąża w kondukcie.” Kiedy dobiega końca, „Katarzyna krzyczy wraz z innymi, chociaż czuje się tym trochę zawstydzona: Zwy-cię-ży-my! Zwy-cię-ży-my! Przenosi wzrok na rodziców i spostrzega, ze oboje wołają: Zwy-cię-ży-my! Zwy-cię-ży-my!, a tata krzyczy najgłośniej i z takim przekonaniem, jakby rzeczywiście w to wierzył. Może teraz wreszcie coś się zmieni – myśli Katarzyna, ogarniając spojrzeniem falujące ludzkie morze.”
To bardzo przeze mnie skrócony opis pogrzebu ks. Jerzego Popiełuszki wyjęty z powieści „Biały teatr panny Nehemias”, w zamierzeniu dla młodzieży, świetnej, choć mało znanej. Wywarł na mnie ogromne wrażenie nie tylko dlatego, że to może pierwszy taki opis w literaturze – innego nie znam, a wydawałoby się, że powinien w niej zaistnieć już dawno. Wielkie więc brawa dla autorki, Zuzanny Orlińskiej, kiedyś wychowanki, dziś mamy chłopaków z naszego Przymierza Rodzin. Zawarty w tym opisie ładunek emocjonalny uświadomił mi jednak znacznie więcej.
Zuzanna Orlińska miała wtedy dwanaście lat, jak jej powieściowa bohaterka Katarzyna. Od trzydziestu pięciu lat pisarka nosi w sobie tamte wydarzenia, próby zrozumienia świata. Tamte dwunastolatki są dziś dojrzałymi ludźmi, zbliżają się do pięćdziesiątki. Wtedy mało kto zawracał sobie głowę ich problemami, bo przecież były problemy większe. Jak wielu z nich niesie w sobie niewyjaśnioną wtedy i aż do dzisiaj traumę tamtych dni, których kulminacją była śmierć Księdza Jerzego? Jak naznaczyła ich życie i ich wybory? Co było dla nich punktem granicznym? I gdzie dzisiaj są?
Zupełnie jakby sam Ksiądz Jerzy upomniał się o tych, którzy z kolei dziś mają dwanaście lat. Żeby ich podobnie nie zgubić.