Jeśli nie podejdziemy do problemu kompleksowo, dalsze skutki pandemii mogą być bardzo poważne. - mówi prof. Andrzej Fal, kierownik Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, specjalistą zdrowia publicznego, w rozmowie z Ireną Świerdzewską
Co Pan sądzi o powrocie dzieci do szkół od 1 września?
Jestem przeciwnikiem pełnego rozpoczęcia 1 września roku szkolnego w takiej formie, jaką obecnie się proponuje. Przemawia za tym dynamika nowych zakażeń i wzrost liczby chorych. Mniej mamy ozdrowieńców niż nowych zakażonych. W ostatnich czterech tygodniach powiększyliśmy liczbę aktualnie zakażonych wirusem Sars-COV-2 z 8 tys. do 17 tys. To znaczy, że w ciągu miesiąca dwukrotnie wzrosła w Polsce liczba aktywnie chorujących. Na te dane trzeba dodatkowo patrzeć w kontekście powrotu dzieci z wakacji, z różnych rejonów kraju i świata, mających kontakt z różnymi patogenami. Z początkiem września zawsze mamy wzrost infekcji, szczególnie dróg oddechowych u dzieci i domowników, w tym dziadków, co w literaturze anglojęzycznej określane jest jako back-to-school-syndrom. W tej sytuacji decyzja o powrocie dzieci do szkół od 1 września jest bardzo ryzykowna.
Padają argumenty, że nie da się kontynuować zdalnej nauki, bo rodzice są przemęczeni, dzieci sfrustrowane, a poziom nauczania spada…
Jeśli nie podejdziemy do problemu kompleksowo, dalsze skutki pandemii mogą być bardzo poważne. Uważam, że przed powrotem dzieci do szkół należałoby odpowiednio przygotować placówki. Błędem jest zostawienie organizacji dyrektorom, którzy przy najlepszych chęciach nie mają niezbędnej wiedzy i doświadczenia w standardach sanitarnych w czasie pandemii. Inspekcje sanitarne powinny dokonać audytu w każdej ze szkół i wskazać, ilu uczniów może przebywać w danej szkole, w danej klasie, na danym piętrze – z zachowaniem bezpiecznej odległości między nimi. Można też wprowadzić inne mechanizmy, np. rozpoczynania zajęć z różnicą co pół godziny, żeby nie było tłoku w szatniach. Może należałoby wrócić do stanu sprzed reformy, która bardzo zagęściła klasy i spowodowała, że niektórzy nauczyciele jeżdżą do pracy do kilku szkół, co też spiętrza ryzyko zachorowania w czasie pandemii. Może trzeba wrócić do mniejszych klas rozlokowanych w różnych budynkach, co będzie kosztowne, ale jeżeli w ten sposób ochronimy dzieci, to zahamujemy też przyrost osób zakażających się w Polsce. Noszenie maseczek, dezynfekcja rąk, podobnie jak i dystans w szkołach są bezdyskusyjne.
Oprócz tego Ministerstwo Edukacji Narodowej powinno dać wytyczne szkołom odnośnie do zajęć hybrydowych – jaki zakres materiału mógłby być realizowany zdalnie. Należałoby w skali kraju pracować nad formami kształcenia w tym zakresie, czego dzieci mogłyby uczyć się bez wychodzenia z domu i bez uszczerbku dla ich edukacji. Oczywiście, te rozwiązania pociągają za sobą koszty.
Jak dzieci chorują na COVID-19?
W początkowym okresie epidemii mówiliśmy, że dzieci praktycznie nie chorują, a jeśli już, to z łagodnym przebiegiem, co nie okazało się prawdą. Liczba dzieci chorujących i umierających z powodu COVID-19 wyraźnie wzrosła. W dalszym ciągu wydaje się, że chorują one krócej, za to bardziej burzliwie. Ponadto chore dzieci, jak przy grypie, infekcjach pneumokokowych, tak i w COVID-19, przenoszą wirus na osoby dorosłe, z którymi mają kontakt. Należy założyć, że powrót do szkół zwiększy liczbę infekcji nie tylko u dzieci, ale i w całych rodzinach. Musimy być na to przygotowani.
Chore dzieci i dorośli są dość długo osobami zakaźnymi, a wirus przenosi się nie tylko przez ślinę czy wydzielinę oskrzelową, które wydalamy podczas kaszlu, kichania czy mówienia. Wirus jest wydalany z ustroju również przez przewód pokarmowy, w stolcu – tu utrzymuje się najdłużej. W tym kontekście COVID-19 zaczyna być też chorobą brudnych rąk. Można się nim zakazić, nie utrzymując higieny po skorzystaniu z łazienki czy pomagając komuś w jego toalecie.
Co poradzić rodzicom przed posłaniem dzieci do szkoły?
Nauczmy dziecko używania maseczki. Niewłaściwe zakładanie czy dotykanie strony zewnętrznej niweczy sens jej używania, z kolei zdejmując maskę, należy zwijać ją częścią zewnętrzną do środka. Na sześć godzin w szkole przydadzą się trzy maski. Domniemywam, że decyzja o tym, by dzieci w szkole nie nosiły masek, wynikała z obawy, że źle będą jej używać. Ja jednak jestem zwolennikiem edukacji, w tym nauczenia właściwego korzystania z maseczek. Nauczmy też dziecko noszenia przy sobie małej buteleczki z płynem dezynfekcyjnym do rąk i używania go. A po przyjściu do domu – dokładnego umycia rąk.
Przyłbica nie jest pełnym zamiennikiem maski. W ochronie przed wniknięciem wirusa przez usta i nos istotne jest przyleganie osłony do twarzy.
A może w Polsce przechodzimy właśnie na wariant szwedzki w podejściu do pandemii?
Przestrzegałbym przed kierunkiem szwedzkim. Dane pokazują, że w Polsce mamy 51 zgonów na milion osób, a w Szwecji aż 610. Może za parę lat okaże się, że Szwedzi mieli rację. Natomiast dzisiaj na podstawie doświadczeń, wiedzy medycznej, wirusologicznej, epidemiologicznej widać, że nie powinniśmy odchodzić od mechanizmów ochrony społecznej, któe wymieniłem. W tym kontekście jeszcze raz podkreślę, że przeprowadzenie „eksperymentu narodowego” 1 września nie jest bezpiecznym pomysłem.