Nie pamiętam protestu, w którym nauczyciele wyszliby na ulice w obronie swoich uczniów – mówi Joanna Białobrzeska w rozmowie z Moniką Odrobińską.
Nauczyciele odtrąbili „pogrzeb edukacji”. Ale widzę, że Pani nie jest w żałobie?
Jest mi smutno. Edukacja umiera od 25 lat. Co roku spotykam się z kilkoma tysiącami pedagogów i od dawna obserwuję ich narastającą frustrację. Awans zawodowy miał docenić nauczycieli – nie docenił. Reforma sześciolatków zakazała nauczania dzieci liter w przedszkolu, nauczycielki urządzały tajne komplety. Potem – żenujący darmowy podręcznik, z którym nikt nie chciał pracować. Teraz – podstawa programowa, która nauczanie cofa o wiele lat, nie dając nauczycielowi możliwości wprowadzenia nowoczesnych metod nauczania. Nauczyciele nie widzą sensu angażowania się w pracę, którą ktoś ciągle im zmienia, nie konsultując się z nimi.
I nagle objawia się Sławomir Broniarz, który obwieszcza: musicie więcej zarabiać!
Większość poszła na ten lep – ktoś ich wreszcie zauważył; ale szybko okazało się, że ten zapomniany i niedoceniany nauczyciel został zmanipulowany. Początkowo wielu rodziców popierało strajk, upatrując w nim szansy na poprawę edukacji dla swoich dzieci. Ale z czasem słychać było tylko argumenty płacowe i poparcie zmalało.
Od 25 lat walczę o dobrą edukację. Ostatni strajk – owszem, największe takie poruszenie w tym środowisku – podważył to co w nauczycielach najważniejsze: misyjność tego zawodu. W kolejnych wypowiedziach medialnych słyszeliśmy pedagogów porównujących swój zawód do pracy urzędników pracujących od-do. To rodziców rozczarowało najbardziej. Nauczyciele zostali wykorzystani, stracili na wizerunku, i tak już słabym. Nie wiem, kto o nich będzie teraz walczył.
Niektórzy strajkujący nawoływali uczniów do wsparcia – a czy sami kiedykolwiek walczyli zbiorowo o dzieci?
Nie pamiętam takiego protestu. Jeśli zrobiliby to wtedy, gdy sześciolatki obejmował obowiązek szkolny, gdy wchodził darmowy podręcznik oraz obecna podstawa programowa, rodzice z pewnością sami upomnieliby się także o ich podwyżki. Dopóki edukacja będzie upolityczniona, dopóty będzie przegrana.
Nauczyciele i związkowcy przekonywali, że walczą o lepsze szkolnictwo, ale w okrągłym stole udziału nie wzięli. A jak Pani widzi reformę edukacji?
Kiedy dom się wali, dach przecieka, szyby wypadają, właściciel raczej go zburzy, niż naprawi. Mam wrażenie, że edukacja jest na takim właśnie etapie. Uważam, że zmiany należy zacząć od zlikwidowania Karty Nauczyciela.
Ależ Pani teraz podpada swoim kolegom ze szkół publicznych!
Sama pracowałam w szkole publicznej i wiem, ile szkód niesie za sobą ta komunistyczna ustawa. Hołduje zasadzie tamtych czasów: czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy. Nie motywuje do samorozwoju – podwyżkę dostają wszyscy. Młodzież licealna sama powiedziała mi ostatnio, że nie wyobraża sobie, by po tysiączłotowej podwyżce nauczyciel, który dotychczas był słaby, nagle zaczął uczyć z pasją. Zlikwidowanie Karty zmusiłoby do rezygnacji z zawodu tych, którzy wybrali go dla długich wakacji.
Związek Przedsiębiorców i Pracodawców twierdzi, że płace nauczycieli powinny być uwolnione i negocjowalne. Profesor Jerzy Lackowski z UJ proponuje, by podwyżkę 1000 zł otrzymali tylko nauczyciele wyróżniający się, bardzo dobrzy 500 zł, dobrzy nic, a ci z oceną negatywną poszukali innej pracy. Czy mamy mechanizmy oceniające pracę nauczyciela?
Nauczycieli ocenia się tylko przy okazji awansu zawodowego, a potem co pięć lat. Kiedy wprowadzono awans zawodowy, pedagodzy widzieli w nim chęć docenienia ich starań, chciało im się angażować. Z czasem zobaczyli, że dostaje się go tak czy siak. Jest on wyłącznie miarą tego, ile czasu ktoś pracuje w szkole, że odbył szkolenie i poszedł z klasą na wycieczkę; w żadnym razie nie sprawdza jakości pracy i nie motywuje do pracy nad sobą, tylko do zbierania papierków.
Ale jak oceniać?
Oceniać z pewnością powinien ktoś poza dyrektorem i nie tylko na podstawie wyników testów, bo uczniowie zdarzają się bardzo zdolni, mniej zdolni i z orzeczeniami. Obiektywną opinię o pracy nauczyciela mógłby wydać zespół złożony z rodziców, dzieci, dyrektora i wizytatora, choć ten powinien mieć tu najmniej do powiedzenia.
Co oprócz niskich płac jest największą bolączką nauczycieli?
Nauczyciel potrzebuje wolności, a tę ogranicza szczegółowa podstawa programowa, która nie daje możliwości uczenia kreatywnego myślenia, za to programuje roboty dobrze opanowujące daty, fakty, definicje. Ale robot nie rozwija umiejętności miękkich: posiadania własnego zdania, argumentowania, dyskusji, empatii, pracy zespołowej.
Nauczyciel potrzebuje również odciążenia w prowadzeniu dokumentacji, której zresztą nikt nigdy nie przeczyta. Należałoby też wejść na uczelnie – w większości potwornie skostniałe. Studia pedagogiczne powinny trwać nie cztery, ale pięć lat, a na ostatnim roku – jak na studiach medycznych – student powinien odbyć roczny staż jako asystent nauczyciela. Po takich praktykach nie byłoby nauczycieli z przypadku.
Premier Mateusz Morawiecki powiedział, że dokładanie finansów na edukację to jak wlewanie paliwa do dziurawego baku. Które luki należy, Pani zdaniem, wypełnić?
Rzecz podstawowa: bon oświatowy. Tylko tak do szkolnictwa można wprowadzić konkurencyjność. Szkoła wówczas nie będzie mogła sobie pozwolić na kiepskich nauczycieli, bo straci uczniów – i pieniądze.
Dalej: należy wyszkolić dyrektorów, których w szkole powinno być trzech: menedżer, dyrektor wczesnoszkolny, dyrektor klas starszych. Powinni na bieżąco brać udział w szkoleniach o nowoczesnym i efektywnym nauczaniu. Oni w dużej mierze wpływają na nauczycieli.
I przede wszystkim należy zmienić podstawę programową, wyrzucając przy okazji naukę pamięciową. Zminimalizować testowanie dzieci, bo testy niczego nie uczą. Kilka lat temu wprowadziłam autorski program „Uczę się mimochodem”. Przy okrągłych stolikach dzieci w zespołach pracują nad danym zagadnieniem. Bazujemy na naturalnej ciekawości świata i pozytywnych emocjach. Przyjeżdżają do nas studentki z Izraela, by z tej metody czerpać, a z Polski – nikt. U nas wciąż nauka kojarzy się z nadęciem, powagą.
No i rzecz, która może nie spodoba się wszystkim – ograniczenie wpływu rodziców na merytorykę. To nauczyciele są specjalistami.
To dlaczego dzieci ślęczą nad lekcjami w domu i na korepetycjach? Rodzice, chcąc nie chcąc, muszą być na bieżąco, to i się wtrącają…
Żmudne ślęczenie nad lekcjami i korepetycje – to niedopuszczalne! Praca w domu powinna być dla dziecka zadaniem ciekawym, np. wywiad z tatą, a nie wypełnianiem luk w ćwiczeniach. Szkoła to sprawa dziecka. W Finlandii spotkania z rodzicami odbywają się raz w roku. I tyle powinno wystarczyć w dobrej szkole.
Rząd zgodził się na 15-procentową podwyżkę dla nauczycieli powiązaną ze wzrostem pensum. A jakie pensum mają nauczyciele w Pani szkole?
Moi nauczyciele mają 21 godzin tablicowego, reszta to ich praca w domu. Kiepskiego mogę zwolnić, a wyróżniającego się – docenić finansowo. W takich szkołach jak moja nauczyciel nie jest „do emerytury”, ale dlatego, że kocha dzieci, lubi uczyć, szanuje rodziców.
Jeśli w szkole prawidłowo układają się relacje: nauczyciel – dziecko, nauczyciel – rodzice, nauczyciel – nauczyciel i nauczyciel – dyrektor, wszystko układa się dobrze. W mojej szkole jest mała rotacja, bo choć nauczyciele zarabiają pewnie mniej, niż w innych szkołach prywatnych, pracują tu właśnie ze względu na te relacje i wolność uczenia. Widzę w swoich nauczycielach profesjonalistów, cenię ich za autorskie pomysły i daję im duży zakres swobody.
Jakość pracy nie leży w 18 czy 26 godzinach tablicowego. Nauczyciel, który nie wie, jak uczyć, albo nie lubi uczyć, może mieć wysokie wynagrodzenie, a jakość jego pracy się nie polepszy. Zlikwidowanie Karty Nauczyciela pozwoliłoby dyrektorowi takiego nauczyciela zwolnić i zatrudnić dobrego.
A propos pensum: nauczyciele zapowiadają strajk włoski, czyli ograniczanie się do zajęć obowiązkowych. Czy są takie zadania, które nauczyciele wykonują tylko z dobrej woli?
Nieodpłatnie uczestniczą w radzie pedagogicznej, w zebraniach z rodzicami.
O przepraszam, Karta Nauczyciela określa to jako ich obowiązek…
Pewnie, wszystko można naciągnąć. Jednak wybierając ten zawód, nauczyciel musi liczyć się z uczestnictwem w radach pedagogicznych i zebraniach, z wyjazdami na wycieczki. Jeśli to im nie odpowiada, po prostu nie powinni pozostawać nauczycielami.
Pensum prawdziwego nauczyciela trwa 24 godziny na dobę. Jego rodzina zna z imienia i nazwiska jego uczniów. W państwowej szkole wiele lat temu popołudniami spotykałam się z uczniami na soku i rozmawiałam z nimi, gdy mieli zmartwienia.
Wracając do Karty Nauczyciela, to nie tylko przywileje, poczucie bezpieczeństwa, ale i obowiązki, także moralne. Karta to nie ocean spokoju, to raczej kotwica. Nauczyciel jest jak żeglarz, który widzi szerokie morze, chwyta za ster, by w nie ruszyć, a tu trzymają go dwie kotwice: Karta Nauczyciela i podstawa programowa.
Szkoły prywatne funkcjonują bez Karty Nauczyciela, czyli można. Jako autorka wielu publikacji może i o tym napisałaby Pani książkę?
Byłaby to bardzo gruba książka, choć zawierałaby jedno zdanie: „Wystarczy kochać”. Reszta – do wypełnienia.