Hasłom feministek o wyzwoleniu od niechcianej ciąży, szczęściu i spełnionym życiu kobiety przeczą świadectwa rodziców, którzy dokonali aborcji, oraz opinie lekarzy.
fot. Irena ŚwierdzewskaKiedy w 1956 r. weszła liberalna ustawa aborcyjna, w gabinetach ginekologicznych od ręki proponowano „zabiegi”. Barbara i Waldemar Wasiewiczowie w tym roku obchodzą 50-lecie małżeństwa. Cztery lata po ślubie dokonali aborcji.
– Byliśmy rodzicami dwóch córek, kiedy okazało się, że spodziewamy się trzeciego dziecka. Działałem wtedy społecznie w spółdzielni inwalidzkiej, zakładzie pracy chronionej. Organizowałem imprezy integracyjne dla podopiecznych z upośledzeniem umysłowym – opowiada Waldemar. Pracownicy i wolontariusze spółdzielni mieli zapewnioną opiekę medyczną, z dostępem do lekarzy specjalistów. Kiedy lekarka ginekolog dowiedziała się, że spodziewamy się kolejnego dziecka, powiedziała: „Panie Waldku, ja panu pomogę”. W czasach komuny, kiedy ledwie wiązało się koniec z końcem, trzecie dziecko traktowane było jako obciążenie dla rodziny.
PREZENT DO GABINETU
W nagrodę od pracodawcy „zabieg” zaproponowano za darmo. – Na aborcję jako,,przykładny” mąż żonę odprowadziłem osobiście – mówi Waldemar. – Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że staniemy się zabójcami naszego dziecka. Wtedy mówiło się o „skrobance”, „zabiegu”. Weszliśmy z żoną do poczekalni przychodni radośni jak skowronki. Uderzył mnie widok siedzących pod ścianą smutnych kobiet. Za chwilę z gabinetu wyszła znajoma pani doktor: „Proszę bez kolejki, ci państwo są ode mnie” – oznajmiła oczekującym kobietom. Pamiętam tylko opuszczoną na sali nisko lampę, jak na Łubiance. Czekałem potem na żonę w korytarzu. Po pewnym czasie wyszła pielęgniarka w zakrwawionym fartuchu, wylać coś do sedesu. Dopiero po wielu latach dotarło do mnie, że to było moje dziecko.
Nie mieli wtedy świadomości, co zrobili. Sumienie nic im nie wyrzucało. Ale gdzieś głęboko aborcja zaczęła odciskać się piętnem na ich życiu. Codzienność stopniowo stawała się koszmarem. Małżeństwo zamieniło się w piekło, dochodziło do sprzeczek, awantur, a nawet do rękoczynów.
– Stałem się zazdrosny i uwierzyłem szatańskim podszeptom, że to wszystko dzieje się z braku pieniędzy – wspomina Waldemar. Uciekł do Szwecji, nie znając języka, mając w portfelu 150 dolarów. – W tej,,ziemi obiecanej” doszedłem do samego dna moralnego, chociaż awansowałem z robotnika od wynoszenia betonu na kierownika budowy restauracji w Sztokholmie. Kiedy moją nową partnerkę deportowała policja i zostałem sam, stanąłem przed Bogiem w prawdzie – opowiada. Poszedł modlić się do protestanckiej katedry. Potem w kaplicy katedry odkrył obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Po wielu perypetiach wrócił do Polski, ale miejsce przy żonie zajął już ktoś inny. – W Szwecji nie byłem świętym mężczyzną, więc nie zgorszyło mnie to. Postanowiłem walczyć o nasze małżeństwo, zapraszając do modlitwy córki – mówi.
Także dzięki modlitwie dzieci i pielgrzymowaniu na Jasną Górę powrócili z żoną do siebie, ale wciąż przeżywali ciężki czas zmagań i upokorzeń, raniąc się nawzajem. Syndrom poaborcyjny niszczył ich od środka, co było widać po kłótniach i awanturach. Życie toczyło się jednak dalej. Powoli otwierali się na przyjmowanie kolejnych dzieci.
– Zacząłem angażować się w życie religijne, co było też próbą zmazania tkwiącego gdzieś głęboko we mnie poczucia odrzucenia przez Pana Boga. Zaangażowałem się w służbę porządkową Totus Tuus. Współzakładałem Praską Pielgrzymkę na Jasną Górę, prowadziłem tam grupę młodzieżową. W osobie św. Alojzego Orione odnalazłem patrona, który wspierał mnie w działaniach społecznych. Działałem w oratorium orionistów. W kilku miastach Polski wystawiliśmy „Misterium męki Pana Jezusa w łonie matki aż do aborcji”, z udziałem 50-osobowej grupy młodzieży. To wszystko miało zmyć moją winę, ale ciągle nie odzyskiwałem spokoju – opowiada Waldemar.
ULECZENI MIŁOŚCIĄ
Przyjął Cudowny Medalik z wizerunkiem Niepokalanej, odmawiał Różaniec. Cały czas z żoną szukali duchowego wsparcia. Za namową ks. Bogumiła Gacki, po wysłuchaniu katechez, weszli 34 lata temu na Drogę Neokatechumenalną. – Wtedy miały miejsce szczególne dla nas wydarzenia. Usłyszeliśmy, że Bóg jest absolutną miłością i kocha nas naprawdę. Kiedy zaangażowaliśmy się we wspólnotę, Bóg uwolnił nas od syndromu aborcyjnego. Najpierw moją żonę Basię, kiedy poczęła siódme dziecko, potem mnie. Niestety, synek zmarł podczas porodu. Musiałem stoczyć bój z urzędami, aby dziecku nadać imię i pochować je po katolicku – wspomina Waldemar.
To był moment przełomowy. Śmierć Dominika sprawiła, że jego ojciec zaangażował się w działalność na rzecz obrony życia. Pomimo ostrzeżeń lekarzy o zagrożeniu życia matki przy kolejnym poczętym dziecku zdecydowali się na przyjęcie nowego życia. Bez żadnych komplikacji na świat przyszedł Bogumił Piotr, a potem dziewiąte dziecko – Rozalka. – Bogumił przed dwoma laty przyjął święcenia kapłańskie, posługuje we Włoszech, w diecezji weneckiej. – Dar powołania kapłańskiego w rodzinie jest dla nas ogromną radością. Przyjęliśmy to jako kolejny znak, że Bóg nam wybaczył i nam błogosławi – mówią jego rodzice. – Chcielibyśmy przekazać to posłanie wszystkim udręczonym syndromem poaborcyjnym. Bóg kocha i sprawia, że możliwe jest wybaczenie samemu sobie i pełne z Nim pojednanie.
– Przez wiele lat nosiliśmy w sobie syndrom aborcyjny. Wiemy, jak niszczy człowieka. Dlatego teraz naszym pragnieniem jest, aby powstało duszpasterstwo dla rodziców, którzy dokonali aborcji. Chcielibyśmy służyć świadectwem i pomocą takim osobom – mówią Barbara i Waldemar.
ZDANIEM PSYCHIATRY
Według nowych wytycznych Ministerstwa Zdrowia wystarczy zaświadczenie od psychiatry, żeby kobieta mogła dokonać aborcji. Tak łatwego dostępu do zabiegów aborcji dotychczas w Polsce nie było. Profesor Bogdan Chazan, ginekolog położnik, w poprzednim numerze tygodnika „Idziemy” wskazał, że pod określenie „zagrożenia zdrowia psychicznego” można podciągnąć także zmiany nastroju, chwilową depresję, smutek. Ocenił, że wytyczne Ministerstwa Zdrowia wykorzystują zwykłe zawirowanie emocjonalne u kobiet w ciąży, żeby proponować im aborcję.
Profesor Łukasz Święcicki, specjalista w zakresie psychiatrii, konsultant II Kliniki Psychiatrycznej w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, w wywiadzie udzielonym KAI przyznaje, że psychiatrzy, w przeciwieństwie do lekarzy wszystkich innych specjalności, nie dysponują żadną powszechnie przyjętą obiektywną metodą pomiaru stanu zdrowia. Nie można wykonać badania krwi, badania ultrasonograficznego lub innego badania tego typu. Każda opinia psychiatry może być podważona choćby przez innego psychiatrę. Ocenia, że ciąża jest swego rodzaju stanem neutralnym dla zdrowia psychicznego. Może co prawda stanowić dodatkowy element stresowy, ale też często jest źródłem nowej nadziei. Z perspektywy blisko 40-letniego stażu pracy prof. Święcicki ocenia, że niejednokrotnie zgłaszały się do jego gabinetu kobiety, które poddały się aborcji, co spowodowało potem zespół depresyjny, lęki, myśli samobójcze. – Każda kobieta może potem żałować aborcji, również ta, która jej chciała, dlatego uważam, że psychiatrzy nie powinni brać w tym udziału. Jeżeli faktycznie liczba aborcji wykonanych z tzw. przesłanki psychologicznej drastycznie wzrosła, to wygląda to na sposób ominięcia obecnie obowiązującego prawa – zauważa.