Po drobnej buzi pogrążonego we śnie noworodka przebiegają zagadkowe grymasy. Najbardziej przypominają uśmiechy, ale przecież takie małe jeszcze nie potrafi się uśmiechać.
Jakkolwiek zatem uroczo wygląda jego mimika, łatwo poznać, że pojawia się niechcący. W bardzo mądrych książkach o rozwoju dzieci można nawet wyczytać, że przyczyną owych mimowolnych i nieświadomych skurczów mięśni twarzy są gazy przesuwające się w jelitach. Prawdę powiedziawszy, bardziej uśmiecha mi się interpretacja babci Nadzi, która widząc rozpromieniającego się przez sen bobasa, konstatowała: – Śnią mu się aniołki!
Anioły też się uśmiechają. Widać to na obrazach dawnych mistrzów i na współczesnych słodkich świętych obrazkach. Anielskie uśmiechy zwykło się przyjmować za odbicie dobroci, łagodności, cierpliwości, wewnętrznej harmonii. Można się w nich również dopatrzeć znaku radości i szczęścia, których źródłem są sprawy dla nas niepojęte, nie z tego świata. Te uśmiechy biorą się obcowania z Tajemnicą. Ale jakoś nie kojarzę anielskiego uśmiechu, który mówiłby mnie, zwykłemu śmiertelnikowi: „Hej, jak się cieszę, że cię widzę! Dobrze, że jesteś!”.
Posłańcem takich uśmiechów jest zupełnie kto inny. Kolejne z moich dzieci mi to powoli uświadamiały. Po pięciokroć, żebym dobrze zapamiętała. Bo na ogół, mając krótki czy okazjonalny kontakt z niemowlętami, nie pamiętamy, a może nawet czasem nie wiemy, że uśmiech to pierwsza umiejętność – poza, rzecz jasna, ssaniem – jaką opanowuje w swoim życiu człowiek! Wydaje mi się to rzeczą tak niezwykłą, jak nagłe pojawienie się anioła w kuchni. Więc szybuję w siódme niebo, ilekroć moje maleństwo zwraca ku mnie oczy, a na jego twarzy rozkwita przeznaczony dla mnie najpiękniejszy i najszczerszy uśmiech – najbardziej ludzka rzecz pod słońcem.
***
Felietony publikowane w cyklu "Obrazki na Boże Narodzenie" znajdziesz pod hashtagiem "Obrazki na Boże Narodzenie" i na stronie głównej w sekcji "Rodzina i życie".