22 grudnia
niedziela
Zenona, Honoraty, Franciszki
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

63 dni wolności

Ocena: 0
1671

Wybuch powstania zastał go przy stole pingpongowym. Chwilę później gnał, by dołączyć do zrywu.

Juliusz Kulesza miał jedenaście lat, gdy wybuchła wojna. Po tygodniu bombardowań ojciec przeprowadził ich rodzinę z Żoliborza do – zbudowanych niegdyś dla prezydenta Mościckiego – schronów Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych (PWPW), w której pracował. To był także punkt zborny dla wielu oddziałów z Armii „Pomorze” i Armii „Poznań”. Od wymęczonych żołnierzy Julek nasłuchał się opowieści z kampanii wrześniowej. Tym bardziej uderzała go buta bijąca od Niemców na polskich ulicach.

 


TO WY ICH ZABIJACIE?

W czasie okupacji PWPW przemianowana została na Staatsdruckerei, ale oficjalne druki wciąż sygnowane były przez Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych i od wartownika po dyrektora pracowali tam Polacy. O ile przed wojną było to 400-500 osób, to w czasie okupacji – blisko 2 tys. To była „przechowalnia” ludzi.

Julek odebrał patriotyczne wychowanie, zarówno w domu, jak i w szkole. W wieku dziesięciu lat potrafił wymienić kilkudziesięciu generałów powstania listopadowego. Jako czternastolatek miał obowiązek stawić się do pracy. Zatrudnił się oczywiście w PWPW jako praktykant rysownik litograficzny. – Kilka godzin przed godziną „W” cały gmach PWPW obsadziło Schutzpolizei z ciężką bronią maszynową. Niemcy spodziewali się powstania, a z budynku uczynili warownię. Okazała się dla nich pułapką – mówi Juliusz Kulesza.

Otoczeni członkowie AK-owskiej grupy PWB/17, znani Niemcom na co dzień z korytarzy zakładu, nagle zaczęli obrzucać ich granatami. Niemcy uciekali w popłochu. „Gdzie komisarze?” – krzyknął dowódca drużyny Marchel ps. „Rom”. „To wy ich zabijacie?” – zapytała jedna z pracownic. „A jak mojego brata na ulicy rozwalili, to było w porządku?” – odpowiedział jej „Rom”.

Juliusz Kulesza do czasu powstania nie działał w podziemiu. Ale jak się zorientował, że od 2 sierpnia PWPW jest w polskich rękach, chwycił czapkę i wybiegł z domu. Ojciec krzyczał: Julek!, ale ten zbiegał już po dziesięć stopni. Został łącznikiem „Roma”, potem także strzelcem. W jego drużynie tylko dwóch było młodszych od szesnastoletniego Julka, reszta – doświadczeni mężczyźni.

 


RZEZIMIESZEK NA BARYKADACH

Początkowo entuzjazm powstańczy był powszechny: szewcy reperowali buty powstańców za darmo, a do zrywu dołączały rzezimieszki pokroju „Dentysty”, który nieboszczykom wyrywał złote zęby. – Nie powiedział: „niech walczą frajerzy, ja karku nie nadstawię”, ale sam chwycił za broń. Polak zwyciężył w nim hienę cmentarną. I takich „ciemnych typów” w szeregach powstania było więcej – mówi Juliusz Kulesza. – Pamiętam też naszego sąsiada, żeglarza, który na początku sierpnia nie chciał pożyczyć naszej drużynie lornetki, bo nie pochwalał zrywu. Ostatecznie dołączył do niego, i to nie na fali początkowego entuzjazmu, ale w najtrudniejszym momencie. Dostał potem Krzyż Walecznych.

„Julek” przyznaje, że strzelanie, owszem, stanowi problem etyczny. – Ale w ogniu walki nie czas na filozofowanie. Mówiąc żartobliwie, wolę trafić wroga, niż od niego oberwać – mówi. – Raz widzimy, a trafiony przez nas Niemiec czołga się ku nam ze skrzynką amunicji. Nie było wyjścia, trzeba było strzelać.

Innym razem „Rom” pociągnął szmajserem po Niemcach forsujących wejście do budynku – jednego zabił, a drugi – tylko raniony – staczał się po schodkach. „Nie wyskoczyłbyś po jego karabin?” – „Rom” zapytał „Julka”, bo tak ryzykownego rozkazu nie ośmielił się wydać. – Mogłem odmówić, bo się bałem, ale patrzyli na nas ci od „Leśnika”, z którymi rywalizowaliśmy, i to mnie zmobilizowało.

– Widok dwudziestu naszatkowanych Niemców przy jednym naszym rannym wzmagał euforię – kontynuuje Juliusz Kulesza – więc rzucając w Niemców butelkę z benzyną, zamiast regulaminowego: Hurrra! krzyknąłem: Niech żyje Polska! Ten patos do tego stopnia rozśmieszył moich kompanów, że jeden z nich – „Bogiel” – przez kilkadziesiąt lat po wojnie, dzwoniąc do mnie, zamiast się przedstawić, mówił: Niech żyje Polska.

Najbardziej dramatyczny moment walk nastał nazajutrz – 24 sierpnia, gdy trzeci dzień już bronili się z suteren, brodząc do połowy łydek w wodzie, lejącej się z popękanych rur. – To utrudniało zmianę stanowisk – wspomina powstaniec. – Początek dnia zapowiadał sukces – odpieraliśmy ataki. Ale Niemcy nasłali na nas czołg.

Już pierwszy jego pocisk uderzył w pomieszczenie, w którym był „Rom”. – Rzuciłem się do niego – relacjonuje Juliusz Kulesza. – Zataczał się, jedną ręką trzymając się za zakrwawione oko, drugą opierał się o ścianę. „Ja sobie poradzę, ratuj Bacika”. „Bacik” był ciężki i śliski od wody, ciągnęliśmy go z kolegą, upadł nam dwa razy. Gdy lekarka powiedziała nam, że nie żyje, przeraziliśmy się, że go utopiliśmy. A on był śmiertelnie postrzelony.

 

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Absolwentka polonistyki i dziennikarstwa na UW, dziennikarka, autorka książek o tematyce rodzinnej i historycznej


monika.odrobinska@idziemy.com.pl

- Reklama -

NIEDZIELNY NIEZBĘDNIK DUCHOWY - 22 grudnia

IV Niedziela Adwentu
Oto ja służebnica Pańska,
niech mi się stanie według słowa twego.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): Łk 1, 39-45
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego) 
+ Komentarz „Idziemy” - Bóg rozbija namiot
Nowenna do Dzieciątka Jezus 16-24 XII
Nowenna do Świętej Rodziny 20-28 XII 

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter