Zapewne pamiętamy to katechetyczne i kaznodziejskie hasło: „eucharystia, znaczy dziękczynienie”. Rzeczywiście, we wszystkich wspomnianych relacjach mowa jest o „składaniu dziękczynienia”. Chodzi o modlitwę Jezusa rozpoczynającą obrzęd Ostatniej Wieczerzy. Jezus przyjął swoją mękę i śmierć nie jako fatalną konieczność – na którą musi się zgodzić – ale publicznie, wobec apostołów okazał wdzięczność woli Ojca, że możliwe jest zbawienie ludzkości i że to On może nam je dać!
Wynika z tego, że Jego Ofiara na krzyżu i utrwalenie Jej we Mszy Świętej jest ekspresją bezinteresownej miłości Jezusa do Ojca i wszystkich ludzi. Wyraża Jego postawę uwielbienia Boga, zupełnego oddania siebie i zdumiewającej wdzięczności, że ta Ofiara będzie zbawienna. We współczesnym świecie egoistycznego indywidualizmu musi irytować Jego heroiczne powierzenie się Bogu, aby spełnić Jego plan, całkowicie ufając Jego mądrości i dobroci.
Podsumowując, określanie przez wielu Mszy Świętej Eucharystią – jeżeli nie ma być snobizmem jakiejś duchowej formacji – jest bardzo zobowiązujące moralnie. Zakłada konieczność kształtowania własnych poglądów i motywacji. Wynika to ze świadomego uczestnictwa w takim Sakramencie. Czy chrześcijanin gotowy jest oddać siebie Bogu, szczerze dziękując Mu za wszystko, co On postanowił? Bo nasz udział we Mszy Świętej, jeżeli ma być naprawdę „eucharystyczny”, domaga się postawy dziękczynienia i posłuszeństwa z miłości.
Zanik postawy wdzięczności prowadzi do relacji bez zobowiązań. Powoduje przedmiotowe traktowanie bliźnich w zależności od tego, do czego są potrzebni. Jakże często tym, co łączy w rodzinie, już nie jest miłość, a wzajemna użyteczność. A świętość zaczyna się od drobiazgu. Takiego, jak choćby umiejętność dziękowania. Czyż nie dominuje myślenie, że przecież coś jest jej/jego obowiązkiem, więc nie mam za co dziękować?
ks. Jan Sawicki |