Niewiele wiemy o niewidomym bohaterze dzisiejszej Ewangelii.
fot. Wikimedia CommonsSiedział przy drodze i żył życiem innych ludzi. Gdyby nie jego determinacja i wołanie do Jezusa, prawdopodobnie Mistrz minąłby go bez zwrócenia nań uwagi.
Miał przy sobie niewiele. Ewangelista wspomina płaszcz. Zapewne w nocy się nim okrywał, a za dnia zbierał drobniaki. Nie miał nawet imienia. Marek Ewangelista zapisał, że nazywał się Bartymeusz, ale to nie imię. „Bartymeusz” oznacza „syn Tymeusza”. Był synem przeciętnego człowieka? Tymoteusz z greckiego oznacza „bardzo ceniony”. Nawet tego nie odziedziczył po nim syn. Ludzie nim pogardzali i mówili: „Siedź cicho, bo idzie ktoś ważny”. Biedny los…
Nie podobało mu się takie życie. Kiedy więc dotarł do niego news o pojawieniu się Jezusa, żywo zareagował. „Ulituj się nade mną! Wyrwij mnie z tego! Wprowadź mnie na drogę! Ja już tak nie chcę!”. Cóż za upór i determinacja! Potrzebował Jezusa jak nikt inny. Kiedy inni go uciszali, tym głośniej wołał. W takim momencie opinia innych nie ma znaczenia.
To fundamentalna prawda, którą trzeba sobie co jakiś czas przypominać: Jezus zawsze reaguje na naszą modlitwę. Tak też było w Ewangelii. Zatrzymał się i zawołał zdeterminowanego Bartymeusza. W tym momencie nie liczył się tłum, ale człowiek zepchnięty na margines. Bartymeusz zerwał się i przyszedł do Jezusa. Uwaga! On przecież nie widział. Ale zrzucił swój jedyny płaszcz i po omacku szedł do Jezusa. Szedł z wielkim pragnieniem. Nie widział Jezusa, ale wierzył, że Jezus ma moc, aby go uzdrowić. Zazdroszczę!
Nieraz przypominamy tych, którzy wracają z niewoli babilońskiej (dzisiejsze pierwsze czytanie). Czytamy o ludziach, którym trudno iść. „Wyszli z płaczem, lecz wśród pociech ich przyprowadzę”. Dosłownie: „Wyszli wśród modlitw, błagając o łaskę, przyprowadzę ich jak w procesji triumfalnej”. Czy to nie przypomina sytuacji Bartymeusza? Człowieka, który modlił się i błagał o łaskę? Trudno mu było iść, bo jeszcze nie odzyskał wzroku. Jednak robił wszystko, co mógł, aby dojść do Jezusa. To jest właśnie procesja triumfalna.
Bóg wzywa nas z różnego rodzaju niewoli: grzechu, trudności, upadku, cierpienia, zmęczenia… Przyjdźmy i wołajmy: „Pan uczynił nam wielkie rzeczy, odmienia nasz los, aż wydaje nam się, że to sen”. Nawet jeśli wydaje się, że idziemy po omacku, bez pewności, ufajmy, że to procesja triumfalna.