W dwusalowym kinie Muranów na seansach przedpremierowych grany jest głośny ostatnio amerykański komediodramat „Palm Springs”, nagradzany na festiwalach i nominowany do Złotych Globów. Film przypomina dziwaczną mieszankę gatunkową. Fantastyczna opowiastka o spotkanej przypadkiem parze, przeżywającej podczas wesela dziwne przygody, pomieszana tu została z wątkami i scenami rodem z głośnego „Dnia Świstaka”, filmów Quentina Tarantino, Davida Lyncha, a także rozmaitych obrazów sensacyjnych i horrorów.
Satyra na amerykańską współczesną obyczajowość przeplata się z miejscami makabryczną zabawą i hollywoodzkim melodramatem. W tym kontekście film można uznać za zabawny, w pewnym sensie dwuznaczny, komentarz do wydarzeń, które obecnie mają miejsce w Ameryce. Mam na myśli erozję tradycyjnych obyczajów i narastającą dominację relatywizmu moralnego u młodego pokolenia.
Bohaterowie filmu, Nyles i Sarah, wpadli w pętlę czasu. Podczas wesela siostry Sarah przeżywa nieustannie ten sam dzień w surrealistycznych i tragikomicznych wariantach. Wówczas pojawiają się wspomniane cytaty ze znanych filmów.
W tym gatunkowym miszmaszu widzom trudno podążać za kolejnymi wydarzeniami. Trzeba bardzo uważać, żeby nie dostać oczopląsu. Okazuje się, że młoda para żyła dotychczas w poczuciu złudnej i nieograniczonej wolności, jakby w nierzeczywistym, wirtualnym świecie. Kolejne powroty do początku wesela, po dramatycznych przeżyciach w alternatywnej pętli czasowej, uświadamiają jednak bohaterom, że ich dotychczasowe życie miało w gruncie rzeczy charakter destrukcyjny.
Autorzy filmu dopuścili się dziwnego zabiegu dramaturgicznego. Po ukazaniu niewesołego stanu moralności Nylesa i Sarah każą uwierzyć nam w ich autentyczne zakochanie, jak w tradycyjnym hollywoodzkim melodramacie. Film można polecić miłośnikom awangardowego kina amerykańskiego do krytycznej analizy i przemyślenia.
Palm Springs; USA 2020; reżyseria: Max Barbakow; aktorzy: Andy Samberg, Cristin Milioti, J.K. Simmons i inni; dystrybucja: Gutek Film, Monolith Films