Po pandemii, nawet gdy starsi wracają do praktyk religijnych, choć też nie wszyscy, młodzież jednak nie wraca – przyznaje w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną bp Grzegorz Suchodolski.
Przewodniczący Rady KEP ds. Duszpasterstwa Młodzieży ocenia, że gruntownemu przeobrażeniu powinna dziś ulec parafia: z parafii-urzędu, ograniczonego do kruchty i kancelarii na parafię-dom, która będzie przystanią dla wszystkich.
Zdaniem bp. Suchodolskiego młodzi Polacy odchodzą dziś z Kościoła z dwóch powodów: braku doświadczenia żywej wiary w rodzinie oraz moralnej słabości i niezdanego egzamin wizerunkowego instytucji Kościoła.
Biskup ocenia, że przeorganizowania wymaga sposób przygotowywania młodzieży do bierzmowania: nadszedł czas na zmianę jakościową i ilościową, na zejście z dużych liczb na rzecz małych grup, wspólnot.
Wciąż jeszcze mamy w pamięci doświadczenie Kościoła masowego, Kościoła narodowego – uważa duchowny, dodając: „Powstaje pytanie, kto ma być tym pionierem, kto odważy się po prostu powiedzieć: nie tędy droga”.
W rozmowie z KAI bp Suchodolski zauważa też, że Polacy cenią sobie, kiedy Kościół idzie z Narodem, a niekoniecznie z władzą. „Kościół nie może być Kościołem jednej partii. A to było bardzo widoczne i za mocno obecne w naszej rzeczywistości” – dodaje.
WYWIAD
KAI: Kolejne badania, krajowe i międzynarodowe, pokazują, że coraz więcej Polaków, zwłaszcza najmłodszych, deklaruje niewiarę i nie praktykuje. W ostatnich latach nastąpiło jakieś potężne tąpnięcie. Zastanawiam się, czy przygotowując ponad pięć lat temu Światowe Dni Młodzieży w Krakowie przypuszczał Ksiądz Biskup, że coś takiego wisi w powietrzu?
Bp Grzegorz Suchodolski: Dla mnie tamte Światowe Dni Młodzieży, jeśli chodzi o udział polskiej młodzieży, były już pierwszym, bardzo niepokojącym, by nie powiedzieć negatywnym sygnałem. Spodziewaliśmy się w Krakowie obecności dziesiątek, a nawet setek tysięcy młodych Polaków. Mam na myśli cały, bogaty, tygodniowy program ŚDM. Okazało się jednak, że nie było aż tak wielu chętnych do uczestniczenia w programie katechetycznym, w spotkaniach z biskupami.
Młodzi byli raczej zainteresowani wydarzeniami centralnymi i spotkaniem z papieżem. Co do programu na Campus Misericordiae pod Wieliczką to także okazało się, że zdecydowana większość tych, na których liczyliśmy została w domach. Czy to było wydarzenie dla nich za drogie, czy już mało znaczące? Ciągle zadaję sobie to pytanie. Nie udało nam się obniżyć ceny dla polskiej młodzieży i wydanie 200 euro za tygodniowy pobyt w Krakowie już wtedy uważałem za zbyt wygórowane, ale mimo podjętych starań i strona watykańska i Komitet krakowski nie obniżyli tej ceny. I tym bardziej żal, bo od strony merytorycznej i programowej krakowskie Światowe Dni Młodzieży uważam za jedne z najlepszych w historii.
Młodzież została w domu i wydaje mi się, że wtedy straciliśmy wielką szansę na to, żeby pokazać młodym Polakom Kościół powszechny, z papieżem i z młodymi z całego świata. Oczywiście nie dlatego później zrezygnowałem z funkcji dyrektora Krajowego Biura ŚDM, bo ta decyzja była podjęta już wcześniej, niemniej był to dla mnie bardzo trudny moment. Odczułem, że niestety ponieśliśmy duszpasterską porażkę.
Choć wtedy, a właściwie nigdy dotąd, nie mówiło się o tym tak, jak to teraz Ksiądz Biskup ujmuje…
Trudno mi wówczas było być, tak na żywo, recenzentem wydarzenia, które koordynowałem. Ale to, że w Krakowie było zdecydowanie mniej polskiej młodzieży niż spodziewałem się trzy lata wcześniej, gdy ogłaszano Polskę miejscem kolejnych ŚDM, było dla mnie czymś bardzo znaczącym.
Potem zobaczyliśmy, że “posypały” się także grupy, które przygotowywały „Dni w Diecezjach”, poszczególne sekcje w duszpasterstwach diecezjalnych, nawet te, które działały prężnie. To pokazuje, że młodzież lubi działać na projektach, eventowo. Projekt się kończy i młodzież go zostawia czekając na następne zaproszenie. A tych, swoją drogą, też zabrakło.
I coś zaczęło się właśnie, “sypać”. Z badań amerykańskiego instytutu Pew Research Center wynika, że Polska, przy najwyższym współczynniku zadeklarowanych katolików w Europie (87 proc.) zajmuje jednocześnie pierwsze miejsce w świecie, jeżeli chodzi o tempo sekularyzacji młodzieży i ludzi młodych (18-39 lat).
Przede wszystkim w młodym pokoleniu “sypnęła” się praktyka wiary. To widać wyraźnie gdy wychodzimy z czasu pandemii: nawet gdy wracają starsi, choć też nie wszyscy, to młodzież nie wraca. Najbardziej niewidocznymi dzisiaj grupami na niedzielnych mszach są dzieci i młodzież. Tych grup po prostu nie mamy.
Co potwierdzają też najnowsze badania CBOS. W 2021 roku regularny kontakt z Kościołem ma zdecydowana mniejszość millenialsów (urodzeni 1980–1996) i najmłodszych (urodzeni w 1997 i później). Około jedna trzecia w tych grupach nie ma żadnego kontaktu z Kościołem.
Badania CBOS pokazują prawdę. Nastąpiła bardzo wyraźna polaryzacja: na tych, którzy są wierzący, także głęboko, jak członkowie Ruchu Światło Życie czy KSM, ale w skali kraju mówimy zaledwie o dziesiątkach, a nie setkach tysięcy młodych, oraz na tych, którzy, zwłaszcza po bierzmowaniu, z Kościołem „zerwali”.
Załamały się także duszpasterstwa akademickie. Mamy do czynienia z nowym stylem studiowania: dziś młody człowiek nie ma czasu na coś, co kiedyś było istotną częścią całej jego drogi formacyjnej i intelektualnej. Niegdyś duszpasterstwa akademickie nobilitowały, podobnie, jak po okresie studiów, aktywność w Klubach Inteligencji Katolickiej czy Akcji Katolickiej. Obecnie duszpasterstwa akademickie są dla tych, którzy sobie życiowo „nie radzą”. To jest może trochę drastyczne i nieco krzywdzące dla osób, które tam są, bo ich motywy są różne, niemniej wielu studentów uważa, że w ogóle nie potrzebuje Kościoła, religii, wiary, że sobie sami „poradzą” w życiu.
Chwytają jeden kierunek, potem drugi, korzystają z Erazmusa i innych zagranicznych wyjazdów. W międzyczasie łapią pracę, albo i dwie, i ustawiają sobie życie z kimś drugim, niekoniecznie sakramentalne.
Wszystko to pokazuje, że młody człowiek już nie potrzebuje dla swojego życia żadnych wartości religijnych, duchowych a przede wszystkim nie potrzebuje instytucji, która wskazywałaby mu drogę. Uważa, że jest wolny i sam chce być wyłącznym reżyserem swojego życia.
Ten nikły procent studentów, którzy korzystają z duszpasterstw akademickich, dzisiaj już ginie. To już nie jest nawet jakaś reprezentatywna cząstka społeczności akademickiej. Tak jak jeszcze 20 czy 30 lat temu spotkania duszpasterstw akademickich czy rekolekcje gromadziły po kilkaset osób, tak teraz są to bardziej rozmowy indywidualne, nie zawsze przy tym jest też spowiedź, bo często występuje jakaś przeszkoda do otrzymania rozgrzeszenia. Dziś to jest bardziej poradnictwo życiowe, w formule rozmowy twarzą w twarz, pojedynczo.
Duszpasterze studentów ciągle są mianowani, próbują robić tyle, ile się da, ale często jest to już praca “jeden na jeden”. Kiedy się ktoś pogubi, rozsypie, dopadnie go depresja czy jakieś inne trudności życiowe, wtedy odnajduje duszpasterza.
Przyzwyczailiśmy się do kościoła, parafii, gdzie mamy biura parafialne i kancelarie, a dziś trzeba by jeszcze w ten przyparafialny kompleks wpisać rozmównicę. Indywidualna rozmowa staje się nowym narzędziem duszpasterskim.
Można by powiedzieć, że to dobrze, bo w Kościele w Polsce zbyt długo trwało myślenie o wiernych w kategoriach masy a nie liczby pojedynczej. Szkoda natomiast o tyle, że indywidualizacja duszpasterstwa nie jest efektem duszpasterskiej strategii lecz kryzysu wiary.
I to nas boli i zastanawia. Wydaje mi się, że odpowiedzią na taką sytuację jest jednak przeorganizowanie całej struktury parafialnej. “Wyprowadzając” 30 lat temu katechezę do szkół zrezygnowaliśmy z posiadania tego zaplecza w postaci sal katechetycznych czy oratoriów przyparafialnych.