Każdy z nas liczy na mniejsze lub większe rozmnożenie w naszym życiu. Może warto zacząć od dziękczynienia za prośbę, z którą biegniemy do Pana?
Fot. Pixabay - CC0komentarze Bractwa Słowa Bożego,
autor: ks. Kamil Falkowski
Pierwsze czytanie: Iz 25, 6-10
Obietnice Boga są niesamowite. Ustami proroka Izajasza zapowiada ucztę z tłustego mięsa. Symbol uczty przygotowanej przez Boga był powszechnie znany i intuicyjnie zrozumiały. Wyrażał bliskość Boga i Jego zatroskanie o człowieka, radość i wesele. Dziś także uczta kojarzy się z czasem bliskości z innymi i szansą na tworzenie relacji i więzi. Wyobrażam sobie, że niebo będzie radosną ucztą, „standing party”, podczas której będziemy swobodnie przechodzić i rozmawiać z każdym człowiekiem, który zamieszka Boże Królestwo, oraz możliwością rozmawiania z Bogiem twarzą w twarz.
Kolejną obietnicą jest zapowiedź przywrócenia życia i radości. Podobnie jak człowiek po przeżyciu żałoby zdejmuje z twarzy woalkę, tak samo Bóg zedrze zasłonę smutku. Zapewne każdy z nas ma takie przestrzenie w życiu, które zawinął szczelnie w całun. Na niektóre sprawy nie mamy wpływu i musimy je zostawić. Adwent to także oczekiwanie na to, że smutek i cierpienie miną.
Rozpoczęliśmy nowy rok liturgiczny, który w Polsce zatytułowany jest: „Bądźmy pielgrzymami nadziei.” Jako ludzie wiary jesteśmy wezwani do ufności w Bożą Opatrzność. Nic nie dzieje się przypadkowo. Czytana przez nas Ewangelia nie jest „tanim pocieszaczem”, lecz wezwaniem do działania i jednoczesnego zaufania, że Bóg się troszczy o sprawiedliwych.
Psalm responsoryjny: Ps 23, 1b-3a. 3b-4. 5. 6
Gdy rozważamy dzisiejszy psalm, to trochę tak, jakbyśmy fantazjowali o doskonałym świecie, pełnym ładu i harmonii. Jezus, Dobry Pasterz, prowadzi mnie po prostych ścieżkach, przez zielone pastwiska. Rodzi się pytanie: czy takie sielskie życie jest w ogóle możliwe? Okoliczności dostarczają tyle antydowodów miłości Boga, zaś przeciwnicy Ewangelii sypią z rękawa argumentami za bezsensem życia…
Jezus zapewnia w ewangelicznej perykopie św. Jana: „To ja jestem bramą owiec”. Ja przyszedłem do ciebie, człowieku, abyś miał życie, i to w obfitości. Ja nie umiem dawać mało, lecz zawsze więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Ja jestem dobrym pasterzem i znam swoje owce. Jakże uspokajająco brzmią te słowa, pośród zgiełku dramatycznych newsów z różnych stron świata. Nawet, jeśli coś zepsujemy, zdradzimy, odejdziemy, On czuwa, aby niczego nam nie brakło.
Podstawowe powołanie człowieka to dążenie do szczęścia – w wieczności oraz tu, na ziemi. Jezus chce, aby Jego owce (uczniowie idący Jego śladami) miały życie – i to nie byle jakie. Zależy Mu na tym, abyśmy przeżywali życie pełnią, „na maksa”, a nie na pół gwizdka, , „jakoś to będziemy”.
Ewangelia: Mt 15, 29-37
Istnieje powiedzenie, które – moim zdaniem – jest nadużyciem: jak trwoga, to do Boga. Od razu rodzi się we mnie pytanie: a dokąd mają pójść ci, którzy potrzebują pomocy? Być może utraciwszy determinację, jedyną nadzieją, wręcz „ostatnią deską ratunku” jest zwrócenie się do Boga. Zdarza się niektórym patrzeć z wyższością na tych, którzy przychodzą do Boga tylko dlatego, że są w rozsypce i osuwa się grunt pod nogami.
Ta scena, wypisz i wymaluj, ma miejsce w dzisiejszej perykopie ewangelicznej. Wielkie tłumy szukały Jezusa w konkretnym celu – pragną cudu uzdrowienia. Być może ci ludzie w ogóle nie myśleli o nawróceniu, nie oczekiwali kazania Jezusa. Zobaczenie cudu na własne oczy było już katechezą Mistrza.
Załapali się na bonus. Jezus ulitował się nad tłumem, który od kilku dni był przy Nim. Postanowił każdego nakarmić. Zdumiewające jest nie tylko to, że rozmnożył siedem chlebów i parę rybek, lecz także „kolejność działań”. Wziął w ręce przyniesiony pokarm i zaczął od dziękczynienia Ojcu. Zanim zdołał nakarmić wygłodniałych ludzi, dziękował Ojcu za cud, który za chwilę się wydarzy. Każdy z nas liczy na mniejsze lub większe rozmnożenie w naszym życiu. Może warto zacząć od dziękczynienia za prośbę, z którą biegniemy do Pana?