Kronikę wydarzeń łatwiej jest pisać w sieci, niż w prasie drukowanej, gdy tekst wysyła się kilka dni przed publikacją. Przekonałem się o tym po raz kolejny. Swój poprzedni tekst – upominający się o szacunek dla roli prezydenta w procesie ustawodawczym – wysłałem do składu dosłownie w przeddzień prezydenckiej interwencji, która zasadniczo zmieniła sytuację.
Krytycy tej decyzji uważają, że prezydent nie powinien był składać weta do ustaw sądowych, skoro protestowała przeciw nim liberalna opozycja. To zupełne wywrócenie problemu. Opozycja mogła zorganizować masowe protesty, bo zły kierunek ustaw (wpisane w nie kompetencje władzy politycznej wobec sądów) dostarczyły jej politycznego paliwa. Przecież coraz więcej prawicowych komentatorów (Łukasz Warzecha, Piotr Zaremba, Bartłomiej Radziejewski, Rafał Ziemkiewicz, Igor Janke i inni) wypowiadało się zdecydowanie krytycznie o akcji sądowej PiS. Zwracano przed wszystkim uwagę, że wszystkie kompetencje wobec sądów, które większość dziś przypisała sobie – jutro przejęłaby władza lewicowo-liberalna.
W sumie ta argumentacja sprowadzała się do przestróg, które rok temu przedstawił marszałek Karczewski, że „w przyszłości (...) kiedyś się zmieni władza” i że „pochopne podejście do problemu, który budzi społeczne emocje, może doprowadzić do zadziałania mechanizmu wahadła”. Stanisław Karczewski przypominał, że „polityk również ten aspekt [musi] brać pod uwagę”, bo „możemy wiele stracić przez nierozważne ruchy”. Marszałek nie musi się zgadzać z prezydentem, ale podnoszoną wcześniej zasadę powinien był przypomnieć, jeśli oczywiście powoływał się na nią szczerze.
Do lekceważenia argumentów doszło lekceważenie reprezentatywnych liderów i środowisk. Szczególnie widoczne to było w stosunku do ruchu Pawła Kukiza, z którego poparcia PiS wielokrotnie korzystał w sejmie. Chytra polityka „brać – nie kwitować” nie buduje wspólnoty. A przecież bez zwycięstwa Andrzeja Dudy (i bez rozstrzygającego w drugiej turze poparcia wyborców Kukiza) – do tej pory prezydentem byłby Bronisław Komorowski i nie wiadomo, jak by po jego zwycięstwie w ogóle wyglądał rząd. Prezydent Duda, odnosząc się z szacunkiem do prawicowych krytyków działań PiS, okazał po prostu szacunek wszystkim, którzy na niego głosowali, zgodnie z przyjętym zobowiązaniem przywrócenia właśnie szacunku i odbudowy wspólnoty w życiu publicznym. Wyraźnie to potwierdzili wyrażający uznanie dla prezydenta biskupi.
Decyzję prezydenta można popierać albo nie. Ale trzeba pamiętać, że jest prezydentem Rzeczypospolitej, że uosabia jej majestat. Nie świadczyło o szacunku dla państwa kontrorędzie, które na dodatek TVP pokazała jako pierwsze. Orędzie prezydenta można i należy komentować i dyskutować, ale nie można prezydenta traktować jak jednego z polityków obozu władzy. To nie tylko kwestia formy. Kto tego nie rozumie – zapomina, albo nie chce pamiętać, czym jest państwo.