Idę ulicą i potykam się o ulotki z gołymi pupami. Pół biedy jeśli potykam się sama. Nie raz już bowiem musiałam odpowiadać córkom na pytania: „Mamo, a co ta pani robi?”, „Jak te panie się nie wstydzą tak pokazywać na golasa?”. I tłumacz pięciolatce…
Idę dalej i mijam witryny ociekające erotyką: sprzęty niecodziennego użytku i stroje-niestroje, bo więcej w tych strojach dziur niż stroju. I znów: „Mamo…”. Kiedyś to były sexshopy – myślę sobie – za czarną kotarką, i tylko latem jak uchylali drzwi z gorąca, można było podejrzeć przez szparę – co koledzy czynili z lubością, a potem dzielili się swoimi opowieściami. A teraz? Witryny wywalone od ziemi do sufitu – i całe „przystrojone” tymi zabawkami. Tyle tego, że aż się patrzeć nie chce.
Otwieram pocztę mailową, a tu: preparat na przedłużenie męskości. „Przyrodzenie XXL – mamo, a co to?” – pobrzękuje mi w głowie, na szczęście tylko w wyobraźni, która podpowiada, by co szybciej zamknąć komputer.
Otwieram lodówkę, a tam… napój Tiger. Napój jak napój. Trochę wody i kupa chemii. Ale reklama… Panie w strojach króliczków Playboya i hasło „Sex hunter”. Wypij i upoluj „króliczka”? No nie życzę sobie! We własnej lodówce…
Czasem czuję się jak bohaterka od Markiza de Sade’a – Justyna, ta od „niedoli cnoty”. Zewsząd bombardują seksem, erotyką, zmysłowością. A ja nie chcę! Już nawet farby do ścian zareklamować nie można inaczej niż w asyście „wygolaszonych” pań. A w „Auto SPA” samochody czyści rozerotyzowana panienka w kostiumie kąpielowym. Tylko na zdjęciu, oczywiście. Panowie żądni takich widoków, jak na reklamie przybytku, mocno się zawiodą, przekroczywszy jego próg.
Pal sześć męskie rozczarowania. Mnie cały czas kłębi się w głowie pytanie córki o wstyd. Całe szczęście, że jeszcze ma jego poczucie. Byle nie „znieczuliła” go erotyczna propaganda naszych czasów!
PS. Dziękuję Stowarzyszeniu Twoja Sprawa za tropienie wszelkich nieobyczajności, a naszych czytelników zachęcam do donoszenia mu o swoich spostrzeżeniach.