Za każdym razem, kiedy słyszę, jakim to pasożytem jest Kościół, mam dwa skojarzenia. Po pierwsze mówią to zazwyczaj ci, którzy nie wydali na niego złotówki. Po drugie Kościół był pierwszą organizacja non-profit. Wystarczy przypomnieć sobie hasła „głodnych nakarmić…”, dzieła ks. Piotra Skargi czy cichą, codzienną działalność Caritas. „Bank pobożny”, zajmujący się pomocą dla mieszczan zagrożonych lichwą”, „Skrzynka św. Mikołaja”, czyli pomoc dla panien bez posagu, czy „Bractwo Betanii św. Łazarza” – pomoc dla opuszczonych i samotnych – to tylko niektóre z dzieł wspomnianego polskiego duchownego.
Największą po państwie instytucją pomocy potrzebującym w Polsce – jak wynika z raportu ISKK – jest właśnie Kościół katolicki. To 800 organizacji i 5 tys. różnych dzieł, które wspierają prawie 3 mln beneficjentów – osób prywatnych i grup osób. Komu pomaga? Najczęściej dzieciom i młodzieży, potem bezdomnym, niepełnosprawnym, niedożywionym, wreszcie chorym, starszym, uzależnionym. W 2014 r. z pomocy Kościoła skorzystało 2,9 mln osób.
Można się spierać o to, czy obecność takiej rzeszy opuszczonych i zaniedbanych osób jest wstydem dla państwa. Ale nie byłoby to sprawiedliwe, choćby dlatego, że środki, które Kościół przeznacza na pomoc, w ¼ pochodzą od samorządów. Tak więc kłótnie o to, kto w państwie pomaga, a kto jest pasożytem, należało by raz na zawsze uciąć. Bieda i wykluczenie istniały zawsze. Najważniejsze jest to, jak na nie odpowiadamy – to jest miara naszego człowieczeństwa.
Zakończył się Rok Miłosierdzia. Teraz, kiedy słowo to nie będzie już odmieniane przez wszystkie przypadki, sami musimy narzucić sobie dyscyplinę, by o nim pamiętać, a przede wszystkim je świadczyć.