Kończy się czerwiec, a wraz z nim czas, który metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski dał ks. Kazimierzowi Sowie, od lat będącemu na gościnnych „występach” w Warszawie, na powrót do archidiecezji krakowskiej.
Zakładam, że ks. Sowa podczas swoich święceń kapłańskich nie robił sobie – sięgając do rodzimej frazeologii – z gęby cholewy. Wtedy, 19 maja 1990 r., pytany przez swojego biskupa: „Czy mnie i moim następcom przyrzekasz cześć i posłuszeństwo?”, odpowiedział: „Przyrzekam!”. Wierność temu przyrzeczeniu mówi więcej o tym, ile warte jest jego kapłaństwo, niż kompromitujące nagrania z restauracji "Sowa&Przyjaciele" czy członkostwo w radzie nadzorczej spółki akcyjnej Krakchemia. Tak więc wciąż jeszcze zakładam, że ks. Kazimierz jest poważnym facetem i nie zdezerteruje. Nie użyje jakiegoś wybiegu, wymówki, czy wręcz otwarcie nie zlekceważy swojego biskupa. I do Krakowa wróci. Dlatego kilka słów na pożegnanie.
Nie będzie mi brakować w stolicy obecności ks. Kazimierza Sowy, ponieważ tyle warszawski Kościół miał pożytku z jego kapłaństwa, co kot napłakał. Nie będzie mi brakować celebrowanych przez niego Mszy świętych w moim parafialnym kościele św. Michała Archanioła na Mokotowie – pospiesznych, kilkunastominutowych, nigdy z krótkim choćby kazaniem. Niestety, innych Mszy świętych pod jego przewodnictwem nie pamiętam. Nie będę tęsknić do prowadzonych przez niego „po cywilu” programów telewizyjnych, w których nie wiadomo, czy występuje jako ksiądz, polityk czy dziennikarz. Wiem, TVN24 i w Krakowie będzie w stanie zorganizować specjalnie dla niego jakieś telewizyjne studio, nie sądzę jednak, by pod okiem metropolity krakowskiego mógł działać z dezynwolturą podobną do tej, którą cieszył się w Warszawie.
Ks. Kazimierz Sowa jest wciąż, i powinien być, „tylko” i „aż” kapłanem. Wobec tego faktu całe jego dziennikarstwo, salonowe życie, blichtr, układy polityczno-biznesowo-towarzyskie – to tylko zbędny balast, który uwiódł go, zbałamucił i zaprowadził do „Sowy&Przyjaciół”. Dlatego jako opatrznościowe ks. Kazimierz Sowa powinien przyjąć to, że – jak informował rzecznik kurii krakowskiej – nie on sam, ale abp Jędraszewski zdecyduje co do charakteru i zakresu pracy, którą ma podjąć w archidiecezji krakowskiej.
Pytanie tylko, czy to zrozumie i doceni?
Najlepsze, co można ks. Sowie dać na pożegnanie, to koło ratunkowe: krzyżyk, a raczej Chrystusowy krzyż na drogę do Krakowa. I przypomnieć – dedykując specjalnie dla niego – słowa Benedykta XVI skierowane do polskiego duchowieństwa 25 maja 2006 r. w archikatedrze warszawskiej św. Jana.
Na mocy przyjętego sakramentu otrzymaliście wszystko to, czym jesteście. Gdy wypowiadacie słowo „ja” czy „moje”, czynicie to nie w swoim imieniu, ale w imieniu Chrystusa.
Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego: aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego.
Czy ks. Kazimierz Sowa pójdzie za tym głosem i skorzysta z szansy dla siebie na nowe, lepsze, niż dotąd, kapłaństwo? Przekonamy się już wkrótce.