Nie polega ono na wzajemnych układach („dealach”) polityków, ale na odpowiedzialności za przyszłość narodu oraz tworzących go osób i społeczności. Dobro wspólne nie jest unikaniem sporów z przeciwnikami prawa do życia, ale zapewnieniem każdemu dziecku, by mogło się urodzić. W planie międzynarodowym dobro wspólne nie zawiera się w ustępstwach wobec silnych i agresywnych, ale w uniemożliwianiu im działań wymierzonych w pokój i bezpieczeństwo międzynarodowe. Dobro wspólne chroni tych, którzy je szanują, przed przemocą tych, którzy nim gardzą.
Ale czy założenie, że dobro wspólne zawiera określoną treść, nie narusza pluralizmu? Bynajmniej. Takie zastrzeżenie podniesione przez liberalizm zaprzeczałoby jego własnym założeniom. Przecież liberalizm nie uważa, że nie ma niepodważalnych zasad społecznych. Niedawno Unia Europejska potępiła Węgry za samo dopuszczanie dyskusji na temat przywrócenia kary śmierci przez rząd, który przywróceniu tej kary jest przeciwny. Wolność to również pewność praw, z których korzystamy, i ich niepodważalność. Życie społeczne zawsze opiera się na określonej wizji ładu i sprawiedliwości. Różnica między państwem liberalnym (relatywistycznym) a państwem dobra wspólnego nie polega na przekonaniu o istnieniu ładu społecznego, ale na przekonaniu o jego treści i źródle. Dla liberalizmu tym źródłem jest siła – możliwość narzucenia medialnego consensusu tak, aby powoływać się na zgodę „wszystkich”. Natomiast źródłem dobra wspólnego jest sama natura ludzka, z którą postępujemy zgodnie lub nie, ale która nie przestaje istnieć, gdy możni tego świata jej istnieniu zgodnie zaprzeczają.
Państwo dobra wspólnego wspiera się na pięciu filarach, które papież Franciszek wskazał na początku swego pontyfikatu w Rio de Janeiro. To życie, rodzina, wychowanie, zdrowie i bezpieczeństwo. Obowiązywalność tych zasad to probierz dobra wspólnego. Ich podważanie, traktowanie jako względnych i nieobowiązujących – to miara odejścia od dobra wspólnego, niezależnie od tego, na jak silne poparcie medialne czy wyborcze będą się powoływać zwolennicy takiego stanowiska.
Rządzone przez Angelę Merkel Niemcy coraz częściej odbierają dzieci rodzinom uznanym za „zbyt biedne”, również polskim. Państwo, które uznaje, że biedni nie mają prawa mieć dzieci, przechodzi od „prawa do aborcji ze względów społecznych” do „powinności aborcji ze względów społecznych”. Bo biednym przyznaje się prawo do zabijania dzieci, odmawia się im prawa do ich wychowywania.
Odpowiedzią na taką ewolucję współczesnych państw liberalnych nie powinien być nasz lament, ale opór. Począwszy od oporu intelektualnego, a więc wskazania realnej alternatywy: państwa dobra wspólnego i cywilizacji chrześcijańskiej. Polska powinna urzeczywistniać te zasady i być ich rzecznikiem na forum międzynarodowym. Miliony ludzi w Europie czekają na taki głos naszego kraju i innych państw Europy Środkowej. Ci ludzie to nasi najlepsi sojusznicy. Solidarność wobec nich to nakaz odpowiedzialności chrześcijańskiej i polskiej racji stanu.
Marek Jurek |