Szokowanie stało się powszechnym środkiem wyrazu. Wydaje się doskonale pasować do czasów, w których nie liczą się ani logiczne argumenty, ani uczciwość intelektualna. Chodzi przede wszystkim o działanie na emocje – w możliwie najwyższym stopniu natężenia. Szok się do tego idealnie nadaje – do perswazji, nakłaniania, pobudzania, łamania, do walki za albo przeciw... Sięga się po niego również do obrony dobra, prawdy i piękna.
Nie bardzo wiem, do kogo są skierowane wystawy pokazujące potworność aborcji – te kolorowe, wielkoformatowe, w centrach miast. Rozumiem, dlaczego się je pokazuje, ale mimo to mam wątpliwości. Bo, wbrew dobremu obyczajowi – który co prawda wydaje się w ogóle być w zaniku – ich potencjalnych odbiorców nie chroni klauzula „Dozwolone od lat 18.”. Bo uważam, że wobec tych, którzy przeżyli śmierć dziecka, być może w szczególności kobiet po samoistnym poronieniu, są po prostu gwałtem. Bo chciałabym, żeby znalazły się inne sposoby na wyrażenie tego, co wystawy te mają, w zamierzeniu ich twórców, pokazać: że życie ludzkie jest święte.
Sześciominutowy film „99 balonów” jest przykładem, że takie sposoby istnieją. To list–pamiętnik, pisany przez ojca do synka chorego na zespół Edwardsa. Stanowi zapis 99 dni spędzonych z dzieckiem, jego odejścia, miłości rodzicielskiej oraz wiary w Boga, w krzyż, w zmartwychwstanie i świętych obcowanie.
Bo jest autentyczny. Intymny i jednocześnie dyskretny. Wierzę ojcu, który mówi, że czas między 11 w nocy a 4.45 nad ranem, spędzony na czuwaniu przy dziecku, to dla niego najlepszy moment dnia. Po obejrzeniu filmu o Eliocie myślę, że powiedzieć, iż prawda jest ciekawa – to tak jakby nic nie powiedzieć.
Drogi Eliocie, cieszę się, że mogłam poznać Twoją historię. Jestem za to wdzięczna Twoim rodzicom. Posyłam Ci setny balonik, za ten dzień z Tobą. Do zobaczenia.