Wierni wędrujący za ołtarz w czasie Mszy św., książeczki do nabożeństwa pozostawione w kościele, wykupione miejsca w ławkach – takie zwyczaje można spotkać na Górnym Śląsku.
Fot. Barbara StefańskaCo kraj to obyczaj, a raczej co region – to obyczaj. Doświadczam tego, przyjeżdżając co parę miesięcy w okolice, w których się wychowałam. Teraz, z perspektywy już wielu lat spędzonych w Warszawie, wyraźnie dostrzegam różnice zwyczajów w stołecznych kościołach i wiejskich parafiach na Śląsku, gdzie bywam – często w czasie największych świąt kościelnych.
Co oni tam robią?
– pytają się czasem „nietutejsi” w czasie Mszy św., gdy nagle po modlitwie wiernych ludzie wstają z ławek i kierują się do ołtarza. Wędrują wokół prezbiterium za ołtarzem (nastawą ołtarzową) i schodzą z drugiej strony. (Wyjaśniam tym, którym trudno to sobie wyobrazić: jest to tak jak na Jasnej Górze, z tym, że nie chodzi się na kolanach, ale normalnie). A za ołtarzem znajduje się koszyk, do którego wrzuca się ofiarę. Pierwsi z ławek wychodzą ci, za których intencje odprawiana jest Msza św. lub którzy zamówili intencję, a za nimi kroczą wszyscy krewni i znajomi. Zwyczaj ten, w miejscach, które znam na Śląsku, jest silnie utrwalony, aczkolwiek po pandemii w jednym z kościołów nastąpiła mała rewolucja i wierni już nie chodzą za ołtarz, ale wrzucają pieniądze do koszyka postawionego na słupku przed prezbiterium.
Oprócz „śródmszalnych pielgrzymek” uwagę zwracają książeczki do nabożeństwa, czyli popularna na Śląsku „Droga do nieba”, pozostawione w ławkach. Nikt tego nie przesuwa ani nie zabiera. Czasem to wierni zostawiają książeczki na swoim stałym miejscu w kościele. Zdarza się, że pozostawiają też poduszeczki poprawiające komfort siedzenia na twardych ławkach. À propos stałych miejsc, jeszcze bardziej rzucają się w oczy przytwierdzone do ławek karteczki. Widok przymocowanych metalowymi gwoźdźmi za szybką kartek z nazwiskami napotkamy w jednym z ważnych sanktuariów diecezji gliwickiej. Efekt jest taki, że przychodząc na niedzielną Mszę św., osoby, które takiego miejsca nie mają, czekają przy ławkach aż do początku liturgii. Dzwonek, jest wolne miejsce – można siadać. Dokładny wykaz, kto gdzie siedzi, dotyczy tam niedzielnych Mszy św. do godziny 12.
Na te obyczaje patrzę z przymrużeniem oka, nie odnalazłabym się w tym na dłuższą metę. Wędrówki wokół ołtarza mocno podkreślają intencję szczegółową Mszy św., a to przecież nie jest najistotniejsze. Wykupione ławki wydają się reliktem, niezbyt przyjaznym dla gości. Natomiast trochę śląskiego porządku i dyscypliny przydałoby się i w innych regionach. Z dzieciństwa zapadły mi w pamięci takie sceny: ktoś zaczyna przeszkadzać w kościele, ksiądz kiwa palcem i dwóch rosłych ministrantów bierze delikwenta za fraki i wyprowadza z kościoła. Nie spotkałam też nigdy Śląsku dziwacznych zachowań wiernych w kościele np. kładzenia się krzyżem na posadzce przed ołtarzem w czasie Mszy św. czy wtórowania księdzu. Nikt nawet nie próbuje ekstrawagancji, bo od razu zostałby przywołany do porządku, choćby przez innych uczestników Mszy św. „Odlotowe” zachowania to zresztą chyba domena większych i bardziej anonimowych parafii. W śląskich kościołach, w których bywam, dzieci zachowują się też nieco inaczej. Kilkulatki nie biegają przed ołtarzem.
Ale najbardziej zachwyca mnie widok całej procesji ministrantów w czasie świąt, od małego do najstarszego, w długich komżach i wypastowanych skórzanych butach. Oby to się nie zmieniło.