Ludzie są bardzo niecierpliwi w życiu duchowym, wzroście moralnym. Natychmiast chcieliby mieć uporządkowane wnętrza. - mówi ks. Bogusław Kowalski, proboszcz parafii Nawrócenia św. Pawła Apostoła w Warszawie, w rozmowie z Patrykiem Lubryczyńskim
Jest Ksiądz współautorem książki „Adwentowe tęsknoty. Po dwóch stronach życia”. Skąd taki pomysł na tytuł?
Dwa lata temu, kilka miesięcy przed śmiercią ks. Piotra Pawlukiewicza, diecezjalna telewizja internetowa SalveNet poprosiła go o nagranie czterech adwentowych minirekolekcji, które zostały wyemitowane na antenie. Po odejściu ks. Piotra do domu Ojca redaktor naczelny SalveNet ks. Grzegorz Walkiewicz poprosił mnie, abym jako przyjaciel ks. Pawlukiewicza napisał w tym samym duchu rozważania na kolejne cztery tematy, które nazwaliśmy: oczekiwanie, bliskość, światło, pustynia. Mam nadzieję, że adwentowe komentarze będą pomocne w przygotowaniu do świąt Bożego Narodzenia.
W książce posługuje się Ksiądz piłkarską metaforą, pisząc, że dobry napastnik potrafi czekać na piłkę. Jaki ma to związek z Adwentem?
Ludzie są bardzo niecierpliwi w życiu duchowym, wzroście moralnym. Natychmiast chcieliby mieć uporządkowane wnętrza. Raz pokonać wszystkie grzechy, a potem przeżywać ciągły pokój serca i komfort psychiczny. W życiu tak się nie da, rozwój duchowy jest pewnym procesem, mozolną robotą nad sobą. Do końca doczesnych dni będę prowadzić walkę wewnętrzną, uczyć się cierpliwości, „dawać szansę Panu Bogu”, aby mógł działać w moim życiu, współpracować z Nim. Nieraz wszystko idealnie się układa, a potem znów następuje wstrząs, upadek, zaczynam od nowa. Czasami ludzie szukają w wierze sensacji oraz nadzwyczajnych przeżyć, żeby wyzwolić się z jakiegoś grzechu albo szybciej zbliżyć się do Jezusa, zapominając, że nie ma dróg na skróty. Trzeba przejść pewne etapy w relacji z Panem Bogiem. Pamiętam kleryka, który chciał po pierwszym roku seminarium odprawiać nabożeństwa w parafii, czego mu nie było wolno, ale się rwał. To był słomiany zapał, szybko porzucił powołanie kapłańskie.
Adwentowe czytania biblijne zapraszają do wyjścia na pustynię. Czym ona jest w naszej codzienności?
To przestrzeń na spotkanie w ciszy sam na sam z Bogiem. Poszukajmy miejsca, gdzie każdego dnia będziemy mogli spojrzeć we własne serce. Nie popadajmy w ducha światowości, który chce nas przed świętami zaprzęgnąć w wesołkowatość, bezmyślność, hałas. Kościół pomaga w uczciwym przybliżaniu się do Boga poprzez możliwość szczerej i głębokiej spowiedzi, Msze święte roratnie, rekolekcje.
A co zrobić, aby w pośpiechu nie zatracić smaku Adwentu?
Istotą jest oczekiwanie, w nim jest właśnie smak. Obecnie panuje mentalność, żeby wszystko od razu mieć: męża, żonę, własne mieszkanie, karierę, pieniądze, aby tylko nie czekać… Wielu z nas w okresie świątecznym wraca pamięcią do dzieciństwa, domu rodzinnego. Warto zadać sobie pytania: za jaką bliskością tęsknię, co wspominam? Gdzie i kiedy Bóg rodzi się we mnie? Ważnym adwentowym znakiem jest rozpoznawanie wewnętrznego światła i ciemności. Niektórzy wolą żyć w mroku zakłamania, nie chcą poznać prawdy o sobie, o tym, kim naprawdę są, jak wygląda ich wnętrze, co jest w nich dobrego oraz złego.
Jak możemy naśladować Świętą Rodzinę we własnym domu?
Po pierwsze, nie uciekać przed sobą i innymi. Wiele rodzin żyje tylko fizycznie pod jednym dachem, bez miłosnych więzi, zupełnie obok siebie. Ekran komputera lub komórki staje się ważniejszy niż rozmowy z bliskimi. W takich warunkach trudno stworzyć rodzinę, za którą się tęskni. Często nie ma w domach ducha rodzinnego, w którym można wspólnie pożartować, wzruszyć się czy przeprowadzić rozmowę wychowawczą. Mam w pamięci obraz, jak całą rodziną tańczyliśmy, tata z mamą wtulili między siebie mnie oraz moje rodzeństwo i bujaliśmy się w rytm piosenki. Wtedy jako pięciolatek odczułem niezwykłą bliskość. Rodzice niejednokrotnie mówili mi, że po śmierci pójdziemy do nieba. Nie mogłem tego pojąć dziecinnym umysłem, jednak miałem przeświadczenie, że jeśli w niebie jest jak w domu, to chcę się tam znaleźć.
Drugim autorem książki „Adwentowe tęsknoty” jest śp. ks. Pawlukiewicz. W jaki sposób rozpoczęła się Księży przyjaźń?
To było dokładnie czterdzieści lat temu, w 1981 r., kiedy przyszedłem do seminarium, a Piotrek był na trzecim roku. Przychodził do mojego pokoju, ponieważ mieszkałem z jego kolegą z rodzinnej parafii ks. Mirkiem. Po latach powiedział mi: „Szybko się zorientowałem, Boguś, że nadajemy w podobnym paśmie, choć osobowości mamy zdecydowanie różne”.
Bardzo Ksiądz przeżył odejście ks. Piotra?
Czuję, jakbym stracił brata, ponieważ nawet z rodzonymi braćmi nie o wszystkich sprawach mogę porozmawiać, a z nim mogłem. Pozostała pustka w sercu, prawie codziennie do siebie dzwoniliśmy, nieraz jak jechałem samochodem Wisłostradą, podjeżdżałem spotkać się z nim. Do dziś odruchowo mam chęć skręcić przy ul. Sanguszki, aby go odwiedzić. Dzieliliśmy się przeżyciami, dzwonił do mnie po wyjazdach rekolekcyjnych, opowiadał o swoich radościach i porażkach.