Przed wyjazdem na mecz reprezentacji Polski do Tirany spodziewaliśmy się trudnego meczu w gorącej atmosferze.
Nikt z nas nie sądził jednak, że dojdzie do takich scen. Nie wiem, kiedy ostatnio czułem się w pracy tak mało komfortowo. Nie należę do osób strachliwych, ale w stolicy Albanii przyjemnie w trakcie meczu na pewno nie było.
Żal, że tak się to potoczyło, gdyż ekscesy grupki osób zmieniły odbiór tego wydarzenia. Bo doping od początku spotkania, mimo że dla nas bardzo nieprzychylny, powodował, że wszyscy czuliśmy dodatkowy dreszcz emocji. Po prostu było to wydarzenie. Później zepsute – i tego właśnie żałuję. Cieszę się za to, że piłkarze mecz mogli dokończyć. Zwycięstwo przed czasem, po decyzji sędziego, smakuje na pewno mniej. Walkowera nie było i piłkarze Paulo Sousy mogą powiedzieć: zadanie wykonane. Ważne zadanie, bo dzięki wygranej losy polskiej drużyny wciąż zależą od nas samych, a nie od rywali. Baraże są w zasięgu ręki, w listopadzie powinny stać się faktem. Te dwa ostatnie mecze grupowe będą jednak ważne. Dzięki zdobytym punktom możemy w przyszłorocznych spotkaniach o mundial być gospodarzami przynajmniej spotkania półfinałowego. Jest więc o co grać i na pewno dziś nie czas na euforię. Do niej doprawdy jest daleko.
Pozwoliłbym sobie na więcej radości, gdyby w Tiranie biało-czerwoni zdecydowanie dominowali i zwyciężyli na przykład 3 do 0. Tak się nie stało, więc patrzmy w przyszłość bez hurraoptymizmu. Albania w meczu z Polską była poważnie osłabiona, a jednak postawiła nam trudne warunki. Dlatego przed naszą reprezentacją wciąż dużo pracy i wciąż sporo elementów do poprawy. Droga na mistrzostwa świata nieco się skróciła, lecz nadal dużo na niej zakrętów. I gorączka, której doświadczyliśmy w Tiranie, będzie nam towarzyszyła. Najpierw w listopadzie, a potem przy okazji marcowych baraży.
Piłkarska reprezentacja Polski to wciąż zespół w budowie. Portugalski trener na pewno coraz lepiej zna swoich zawodników, oni też uczą się jego podejścia do futbolu z każdym kolejnym meczem. Końca tej pracy jednak nie widać. I na finiszu eliminacji mundialu (już w przyszłym roku) raczej na pewno nie będziemy faworytami w żadnym spotkaniu. Będziemy z pewnym niepokojem i w gorącej atmosferze czekali, by sprawdzić, czy Sousa w końcu stworzył mocny zespół, w którym coraz więcej elementów funkcjonuje tak, jak powinno. Jeśli tak się stanie, możemy pojechać do Kataru. Na pewno jednak gorąco będzie do ostatniego gwizdka sędziego w ostatnim meczu eliminacji.