Stabilnym gruntem, dającym pewne oparcie, jest sakrament małżeństwa.
Każdy, kto przeżył budowę własnego domu, wie, jak kluczową kwestią są mocne fundamenty, osadzone w stabilnym gruncie. I jak opłakane skutki mogą mieć błędy w projekcie czy wykonaniu, oszczędzanie na jakości materiałów albo ignorowanie pojawiających się z czasem rys i pęknięć.
Stabilnym gruntem, dającym pewne oparcie, jest sakrament małżeństwa, a fundamentem, na którym bezpiecznie opiera się rodzina, jest mocna i wierna miłość męża i żony. Może w teorii jest to dla nas „oczywista oczywistość”. Ale teoria teorią, a życie życiem.
Trudno tu omówić wszystkie możliwe wiry i mielizny, jednak rozmowy z wieloma małżeństwami pozwalają wychwycić pewne prawidłowości. Część z nich, mówiąc o początkach kryzysu, wskazuje moment narodzin dziecka. Ta wyczekana chwila niesie ze sobą słodką i subtelną pokusę przeniesienia punktu ciężkości relacji z siebie wzajemnie na dziecko czy dzieci. Matki, kierowane instynktem, łatwo zakochują się bez pamięci w słodkim maleństwie, które cudownie pachnie, jest kompletnie bezradne i nie chrapie w nocy. Często to mały Staś staje się wkrótce mężczyzną ich życia albo mała Zosia najważniejszą na świecie istotą. Zdetronizowani ojcowie nieraz podejmują walkę, zwłaszcza jeśli rywal na dłużej zagrzeje miejsce w łóżku u boku żony, zawłaszczając intymną przestrzeń sypialni. Spora część jednak ustępuje w obliczu przeważającej siły wroga albo po prostu strategicznie wycofuje się na dogodne dla siebie pozycje. Praca, pasje, zbawianie świata – tu czują się bardziej kompetentni i doceniani niż w domu.
I tak to się toczy, dzieci rosną, a wraz z nimi problemy, potrzeby i wydatki. Większość rozmów krąży więc wokół nich. Sprawy rodzinne ogarnia głównie mama, ona jest szefem tego projektu, ona tu rządzi (choć czasem, wykończona, zarzuca mężowi, że się nie angażuje. Ciekawe dlaczego…?). Gdy na zebranie do szkoły zdarzy się pójść ojcu, przestraszona nauczycielka pyta: A co się stało z żoną? Życie pędzi jak szalone, aż któregoś dnia… Stop! Od dawna nie ma już kochających się męża i żony, zastąpili ich „mamuśka” i „tatusiek” (tak nawet do siebie mówią). A potem gniazdo pustoszeje i… wspólne życie traci sens. A z tym facetem chrapiącym obok łączy mnie tylko kredyt hipoteczny, bo już dawno skończyły się nam wspólne tematy.
Małżeńskie randki (od zaraz, a nie gdy dzieci podrosną; jeśli macie ważną sprawę, jakoś udaje wam się znaleźć opiekę), wieczorne rozmowy przy winie, małe niespodzianki, proste gesty miłości, oglądane razem filmy, miłe uśmiechy, dotknięcia, przytulenia, drobne przysługi, wspólne wyjazdy, choćby na jedną noc… To naprawdę nie jest fanaberia, luksusowa wykończeniówka domu – lecz mądra inwestycja w jego fundamenty.